Brytyjczycy zakazali politykom wydawania więcej pieniędzy, niż wpływa do budżetu. Zarówno na Wyspach, jak i u nas, powinno nie być deficytu.
15.10.2015 15:00 GOSC.PL
Konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii wypowiedział wojnę deficytowi budżetowemu. W myśl uchwalonej właśnie przez Izbę Gmin Karty Odpowiedzialności Budżetowej do 2020 roku Zjednoczone Królestwo musi zbilansować budżet – a później utrzymywać w miarę możliwości nawet nadwyżkę. Oczywiście nie obyło się bez małego kruczka: wszystko o ile gospodarka na Wyspach będzie rozwijać się „normalnie”, czyli w tempie minimum 1 proc. PKB rocznie.
Przeciw ustawie głosowała nawet nie cała laburzystowska opozycja – 21 posłów Partii Pracy wstrzymało się od głosu. – Nie ma nic postępowego w deficytach budżetowych. Każdy funt, jaki wydajemy na oprocentowanie długu, to jeden funt mniej na służbę zdrowia, żywotne usługi publiczne, pomoc ubogim i wrażliwym – pisał w „Daily Telegraph” jeden z nich, Chris Evans, wspominając, że za ostatnich rządów lewicy w Wielkiej Brytanii udało się utrzymać nadwyżki przez cztery kolejne lata.
Evans ma w pełni rację i wie to każdy, kto rozsądnie podchodzi do własnego budżetu domowego: jeśli wydaję więcej, niż zarabiam, wpadam w długi, a te są kosztowne. Istnieje niewiele dóbr czy usług, które mogą usprawiedliwiać branie pożyczki bądź kredytu na pokrycie swoich kosztów – są to z grubsza inwestycje, które mają w przyszłości przynieść nam większy zysk bądź uchronić nas przed jeszcze większymi wydatkami. A jednak rządzący jak świat światem zadłużają kierowane przez siebie państwa – i dlatego też do nowej brytyjskiej ustawy podchodzę z rezerwą: gdy Piotr Szumlewicz chce ustawą znieść ubóstwo, sekretarz skarbu George Osbourne chce ustawą znieść deficyt. A do 2020 roku jeszcze daleko i nie raz może okazać się, że gospodarka brytyjska rozwija się w „nienormalnym” tempie, uzasadniającym wydatki wyższe, niż wpływy. Cóż, przynajmniej Brytyjczycy stawiają sobie ambitne cele.
Cele, które w tym roku – pierwszy raz od 45 lat – osiągnęły Niemcy, wykazują nadwyżkę budżetową. Podobnie jak cztery inne kraje UE: Estonia, Luksemburg, Dania i Belgia. Po kryzysie zadłużeniowym nawet politycy idą po rozum do głowy, bo wiecznie nie da się zadłużać. A co z nami? Łatwo jest jednak powiedzieć „zbilansujmy budżet”, trudniej to zrobić. Wymaga to cięć i/lub podwyżek podatków – niestety nie czytałem do tej pory żadnej przekonującej analizy, która by wskazywała, jak skutecznie i realistycznie (bez np. wychodzenia z UE) znieść deficyt. Do tego potrzebna byłaby przede wszystkim gruntowna reforma emerytalna, a na nią się na razie nie zanosi, bo główne partie wolą sobie dłubać przy składkach i wieku emerytalnym.
Oczekiwałbym od nich przynajmniej świadomości celu, do jakiego dążymy – niestety niemal wszystkie partie polityczne (ze szczególnym uwzględnieniem PO, PiS i ZLewu) idą w odwrotnym kierunku, proponując w swoich programach wyborczych rozwiązania kosztujące wiele dziesiątków miliardów złotych. Całe szczęście, że konstytucja już dziś zakazuje nadmiernego zadłużania kraju.
Stefan Sękowski