Mógł być okulistą w Londynie. Został syryjskim dyktatorem… Tak brzmiałby wstęp tekstu w większości zachodnich gazet. Tylko nieliczni dodają, że dyktatura Asada, w porównaniu z „demokracją” Państwa Islamskiego, to jednak była cywilizacja.
Para jak z obrazka. Albo co najmniej z oscarowej gali. Baszar Al-Asad i jego żoną Asma rzeczywiście bardziej przypominają gwiazdy filmowe niż rodzinę despotów. I jedna, i druga opcja była na swój sposób naciągana. Nie żeby młody Asad nie miał nic na sumieniu i był wzorem demokraty. Jednak w porównaniu z paroma reżimami wspieranymi przez Zachód Syria jeszcze 4 lata temu stanowiła przykład stosunkowo spokojnej oazy na pustyni. Nawet jeśli w pobliżu ruin starożytnego miasta Palmyra znajdowało się „mieszkanie” dla więźniów politycznych, to na scenie amfiteatru odbywały się koncerty muzyki klasycznej, podczas gdy dziś to miejsce rytualnych, pokazowych egzekucji wykonywanych przez terrorystów z Państwa Islamskiego. Ot, drobna różnica… „Syria jest spoiwem Bliskiego Wschodu, jeśli zaczniecie się bawić na jej terenie, wywołacie trzęsienie ziemi” – mówił w 2011 roku Baszar Al-Asad, ostrzegając Zachód przed interwencją w jego kraju. Interwencja miałaby rzekomo wspomóc antyasadowską opozycję. W praktyce byłaby wsparciem dla islamskiej międzynarodówki, która podpaliła Syrię, zmuszając tym samym miliony Syryjczyków do ucieczki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina