Zbrodni do jakiej doszło w Kamiennej Górze nie da się wpisać z żaden schemat. Jest anomalią, tragedią stanowiącą całkowite odstępstwo od normy.
22.08.2015 14:37 GOSC.PL
Nie sposób pojąć, wytłumaczyć czy zrozumieć, dlaczego ktoś mógł zaatakować siekierą 10 letnią dziewczynkę. Śmierć całkowicie przypadkowej ofiary poruszyła wszystkich. Mówi o niej cała Polska. Naturalną reakcją w takiej sytuacji jest modlitwa, palenie zniczy. Nową modą pisanie listów i zostawianie ich na miejscu tragedii.
Media relacjonujące podobne zbrodnie stają wobec odwiecznego dylematu: jak zaspokoić ogromne zainteresowanie każdą informacją dotyczącą zabójstwa, nie naruszając prywatności i szanując cierpienie bliskich ofiary. Jak pisać o zabójcy, nie podsycając kipiącej w ludziach żądzy odwetu, albo – z drugiej strony - nie czyniąc z niego bohatera zbiorowej wyobraźni. Niestety, obie te skrajności stają się we współczesnych mediach standardem. Napisano o tym już wiele książek, zrobiono mnóstwo filmów (może nawet za dużo).
Do przekroczenia granicy przyzwoitości doszło już w dzień po zbrodni, za sprawą „Faktu”, który na okładce i w środku opublikował zdjęcia konającej dziewczynki, zrobione bezpośrednio po ataku. Powszechne oburzenie – nie tylko w środowisku ludzi mediów – sprawiło, że redaktor naczelny „Faktu” wydał oświadczenie w którym przyznał: „zrobiliśmy błąd i dlatego chcemy przeprosić wszystkich, którzy poczuli się zranieni, dotknięci tą publikacją lub uznali ją za niestosowną”.
Zbrodni do jakiej doszło w Kamiennej Górze nie da się wpisać z żaden schemat. Jest anomalią, chorobą, zachowaniem stanowiącym całkowite odstępstwo od normy. Złem, które nie sposób na zdrowy rozum pojąć. Racjonalizowanie tego, jak wielu podobnych przypadków, które zdarzały się, zdarzają i niestety, zdarzać będą do niczego nie prowadzi. Tytuły w rodzaju „Zabił, bo nie mógł dostać pracy” są równie nie na miejscu, jak obciążanie policji odpowiedzialnością za to, że do tej akurat zbrodni doszło. Nazywanie w mediach zabójcy „brutalnym psycholem” być może oddaje nastroje społeczne, ale do niczego nie prowadzi, podobnie jak skargi, że jego rodzice „zaatakowali dziennikarzy” i byli „wyjątkowo agresywni”.
Na pewno warto dyskutować nad tym kogo i co z miejsca zbrodni powinno się pokazywać, a czego nie. Jakiego języka używać opisując rzeczywistość, której przecież zignorować nie sposób. Są w tej dziedzinie przykłady do naśladowania i do piętnowania. Te pierwsze można streścić krótko: dobrze, jeśli dziennikarz relacjonujący okoliczności zbrodni wykazuje się empatią i nie wychodzi z roli obserwatora. Opisuje (pokazuje) emocje, ale ich nie podkręca. Bo medium znaczy tyle, co pośrednik.
Piotr Legutko