Dojrzałam wolne po prawej stronie w drugiej ławce. Jeszcze dobrze nie usiadłam, a już wiedziałam, że muszę natychmiast wyjść. Centralnie przede mną siedział bezdomny mężczyzna, który strasznie… nieprzyjemnie pachniał...
W ostatnią sobotę, jak prawie każdego dnia, poszłam pomodlić się przed Najświętszym Sakramentem w Kaplicy Wieczystej Adoracji w Łagiewnikach. Weszłam do środka. Dużo osób modliło się. Chyba ze czterdzieści, jak na sobotę ok. godz. 22.00 - całkiem nieźle. Przyklęknęłam przed Najświętszym Sakramentem, po czym rozglądnęłam się, gdzie mogłabym zająć jakieś wygodne miejsce. Dojrzałam wolne po prawej stronie w drugiej ławce. Jeszcze dobrze nie usiadłam, a już wiedziałam, że muszę natychmiast wyjść. Centralnie przede mną siedział bezdomny mężczyzna, który strasznie… nieprzyjemnie pachniał... Szybko zmówiłam 3 Zdrowaśki i przeniosłam się na stare miejsce.
Wtedy pomyślałam sobie, że tak się tu modlę i chcę adorować Pana Jezusa, pytam Go, co jest Jego wolą, co mam czynić, a tu obok mnie siedzi bezdomny, którego zapach mi przeszkadza. I taka kolejna myśl: A może byś go tak wzięła do domu i wykąpała, nakarmiła? Obok niej pojawiła się niestety od razu następna: Ale, że co? Jak? Ja? Sama? Obcego faceta? A jak to bandyta? A jak mnie okradnie? I że niby co, on w mojej wannie?…
Łzy popłynęły mi do oczu… po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak daleko mi do miłości bliźniego, jak bardzo nie umiem kochać drugiego człowieka, nie wspominając o tym, że miałabym w nim widzieć Chrystusa… Smutnie i ze wstydem zwiesiłam głowę i stwierdziłam, że się za tego pana pomodlę. Jasne, pomodlić się najłatwiej…
Nagle podszedł do mnie pan z ochrony i zapytał grzecznie, dlaczego się przeniosłam i czy ten pan śmierdzi… No cóż… potwierdziłam.
Ochroniarz podszedł do tego człowieka i wyprosił go z kaplicy! Kazał wyjść bezdomnemu sprzed oblicza Pana, bo śmierdział!
W tym momencie moje wyrzuty sumienia sięgnęły szczytu. SKANDAL! Moje serce wrzało, buntowało się, że tak nie może być! Obiecałam sobie, że jak wyjdę z kaplicy i spotkam tego człowieka, to natychmiast biorę go do siebie…
Szybko skończyłam różaniec, poprosiłam pana ochroniarza, by również ze mną wyszedł i zapytałam, dlaczego wyprosił tego człowieka. Wytłumaczył mi, że on już tu jest znany i że nie muszę mieć wyrzutów sumienia, bo inni ludzie, pielgrzymi, to nawet skarżą się i sami zgłaszają kustoszowi, że tu przychodzą bezdomni i się grzeją.
A gdzie, przepraszam bardzo, mają iść, gdzie mają się ogrzać? (i nie chodzi mi tu oczywiście tylko i wyłącznie o fizyczne ciepło, choć tej nocy wiatr był rzeczywiście nieznośny). Poprosiłam ochroniarza, żeby nigdy więcej nie wyrzucał takich osób z kaplicy.
Rozumiem, że to jest problem, ale czy naprawdę nie można zorganizować jakiejś formy pomocy dla takich ludzi, którzy tam przychodzą? Nie chodzi mi tu o siostry czy domy dla bezdomnych. Chodzi mi tylko o jedną dobrą duszę, która zawsze, gdy widzi bezdomnego i śmierdzącego w kaplicy Wieczystej Adoracji, powie sobie w sercu: „Panie, dziękuję Ci, że pozwoliłeś mi się dzisiaj spotkać” i serdecznie zaprosi owego bezdomnego do siebie.
Tęsknię za tym dniem, w którym tą duszą będę ja.
Magdalena Siemion