Przed synodem nt. rodziny

Jako członek Kościoła, ojciec dwojga dzieci a jednocześnie szczęśliwy małżonek z 10-letnim stażem chciałbym wyrazić własne odczucia odnośnie sytuacji rodzin. Do poniższych rozważań skłania mnie przede wszystkim zbliżający się synod biskupów na temat rodziny i towarzyszące mu zamieszanie (głównie w mediach mainstreamowych).

Ze względu na młody wiek nie mogę pozwolić sobie na porównania, czy klimat otaczający tę najmniejszą (choć podstawową i jakże istotną) jednostkę społeczną, jaką jest rodzina, jest mniej czy bardziej sprzyjający w stosunku do uwarunkowań, w których przyszło żyć pokoleniom naszych rodziców czy też dziadków. Moje refleksje pragnę oprzeć na wizji świata, w którym przyszło nam obecnie żyć.

Poszukiwania rozwiązań odnośnie problemów natury materialnej, z którymi przyszło się borykać współczesnym rodzinom, pozostają zdecydowanie w gestii tzw. władzy świeckiej. Nasze (małżonków i rodziców) oczekiwania kierowane do hierarchów Kościoła są natomiast natury czysto duchowej. Mimo, iż wydaje się to truizmem, warto jednak przypomnieć, że każdy z nas składając przysięgę małżeńską przy ołtarzu bierze na siebie zobowiązanie nie tylko wobec współmałżonka. Stojąc w obliczu Boga przysięgamy również wobec Niego, jak i całej społeczności chrześcijańskiej, że wszelkie decyzje i wybory dokonywane na wspólnej drodze życia pozostaną w zgodzie z wytycznymi, które kieruje do nas Stwórca. Jedną z nich jest nakaz dochowania wierności małżonkowi.

Czymś zgoła naturalnym jest, że w życiu każdego małżeństwa przychodzi okres pewnych zawirowań i burz. Na szczęście małżonkowie, którzy zawierzyli Bogu i pokładają ufność w Jego wskazówkach, potrafią pokonać nawet najtrudniejsze przeszkody, odrzucając własny egoizm i dążąc do wypracowania rozwiązań kompromisowych w każdej sytuacji. Małżonkowie świadomi wagi przysięgi złożonej wobec Boga gotowi są zrobić wszystko, aby ostateczny cel, jakim jest zbawienie, był również i ich udziałem. Obserwując pary żyjące w związkach nieformalnych bądź złączonych jedynie umową cywilną i ich podejście do życia, jak i siebie nawzajem, wydawałoby się, ze my (chrześcijanie) wybraliśmy "drogę wyboistą i prowadzącą stale pod gorę". Perspektywa nagrody, jaką przygotowuje dla nas Stwórca, jest jednak wystarczającą zachętą, by świadomie wyruszyć tą trudniejszą trasą. Małżonkowie mogą zaczerpnąć niezbędnej energii, by przemierzać drogę ku wiecznemu szczęściu u boku Ojca, poprzez PEŁNE uczestnictwo we Mszy świętej. Pod pojęciem pełnego uczestnictwa mam na myśli łaskę przyjęcia do serca Jezusa w sakramencie Eucharystii.

Ogromny niepokój budzą propozycje dopuszczenia do tego przywileju również osób rozwiedzionych i pozostających w nowych związkach, czyli de facto takich, które złamały przysięgę złożoną wobec Boga i pomimo tego oczekują, że Bóg łaskawie przymknie oko na ten fakt i, dokonując tego ustępstwa, doprowadzi w rzeczywistości do zrównania położenia tych, którzy dotrzymują wierności Jego nakazom z tymi, którzy w sposób wybiorczy traktują Jego wskazówki.

Niektórzy mogliby powiedzieć, że to jedynie niewielkie ustępstwo i zaledwie drobny aspekt życia religijnego. Osobiście potraktowałbym wyżej opisane ustępstwo jako usunięcie jednego z kamieni, stanowiących część składową fundamentu, na którym opiera się nasz Kościół i nasza wiara. Taka sytuacja nie doprowadzi być może do natychmiastowego upadku całej budowli (Kościoła), ale może stanowić wyraźną zachętę do podejmowania kolejnych działań godzących w zasady, które Kościół prezentuje i których wytrwale broni od tysięcy lat. Sytuacja, w której Kościół dokonuje ustępstw i układa się z tymi, którzy dążą do ukształtowania świata zgodnie z ich własną wizją, może bezpowrotnie odebrać mu autorytet w oczach wielu wiernych. Moim zdaniem, wymagania, jakie wysuwa wobec nas Bóg, są solą naszej wiary i rezygnacja z konieczności ich dochowania może zmienić nasze postrzeganie Kościoła jako skały, na której warto budować swój dom.

Przykłady wielu państw Europy Zachodniej pokazują jednoznacznie, że Kościół dostosowujący się do wymagań współczesnego świata i gotowy za cenę wszelkich wyrzeczeń (choćby przykładowo, poprzez  zgodę na świecenie kobiet i osób o odmiennej orientacji seksualnej) spełnić oczekiwania swoich "wiernych" przestaje być autentycznym i godnym zaufania pośrednikiem miedzy nami a naszym Ojcem. Pozostaje nam jedynie żarliwie się modlić, by biskupi nie wpadli w pułapkę i nie ulegli pokusie wprowadzenia zmian, które godzą w tradycyjny model rodziny i oby pochylili się nad rzeczywistymi potrzebami współczesnej rodziny, która pragnie od nich opartych na wierze wskazówek, jak godnie przeżyć dany nam przez Boga czas i zasłużyć na zbawienie po śmierci.

Paweł Jasiorowski (Piaseczno)
 

« 1 »