Spektakularna ucieczka z więzienia meksykańskiego barona narkotykowego ucieszyła wielu jego rodaków.
Podczas gdy zdumiony świat oglądał zdjęcia klimatyzowanego tunelu, którym z więzienia Altiplano uciekł Joaquin „El Chapo” Guzmán, król kokainy i „ojciec chrzestny” potężnego kartelu Sinaloa, w jego rodzinnej wsi panował spokój. La Tuna to jedna z górskich wiosek w zachodnich Sierra Madre. Mieszka tu w okazałym domu 86-letnia matka „El Chapo”, pobożna, powszechnie szanowana obywatelka. „Tu nie ma kryminalistów – mówi mieszkaniec La Tuny – tylko praca. Bogactwa tu nie znajdziesz”. W czasie wojny Amerykanie potrzebowali morfiny dla swoich żołnierzy, więc plantacje maku w stanie Sinaloa stały się legalne. Bogaci producenci opium i plantatorzy marihuany wkrótce zawładnęli amerykańskim rynkiem, a ich kartele tak okrzepły, że wszystkie późniejsze wojny antynarkotykowe z góry były skazane na porażkę. „El Chapo” („Krępy”) chodził do podstawówki w gminnym miasteczku Badiraguato, ale szybko ją rzucił, by, jak wiele dzieci z ubogich rodzin, pracować na polu marihuany. W latach 80. robił już gangsterską karierę w kartelu Guadalajara, nawiązywał kontakty z mafią kolumbijską. W maju 1993 r. mordercy wynajęci przez konkurencję próbowali dokonać na niego zamachu, ale przez pomyłkę zabili na lotnisku w Guadalajarze kard. Juana Ocampo, który przyszedł witać nuncjusza apostolskiego. Guzmán przeżył. Zbudował wzdłuż granicy ze Stanami sieć podziemnych tuneli i zorganizował gigantyczny przemyt kokainy z Kolumbii. To jego kartel sprawił, że ceny narkotyków w USA mocno spadły – działka heroiny stała się tańsza od leków na receptę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jerzy Szygiel