O sile uwielbienia, Polsce, która „jeszcze nie zginęła”, i koncercie, na który walą coraz większe tłumy, z Janem Budziaszkiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Gdy w tym roku ujrzałeś 40-tysięczny tłum, wzruszenie nie odebrało Ci głosu?
Słyszałem, jak ludzie uwielbiają Boga, jak śpiewają Hymn Konfederatów Barskich i poczułem: jeszcze Polska nie zginęła.
Tego samego wieczoru uwielbienie płynęło również w Mysłowicach (30 tys. ludzi!), Rumi, Wieliczce, Krakowie, Gliniance, Białej Podlaskiej, w Lublinie, w Chełmie, Koninie, Skierniewicach, Gdańsku (akcja „Katolicy na ulicy”) i Gorzowie Wielkopolskim. Nad Wisłą odbywały się wielotysięczne rekolekcje z ojcami Antonello i Henrique, o. Bashoborą, Marią Vladą…
Jeszcze Polska nie zginęła, naprawdę to czuję. Jesteśmy wybrani. Uspokajam, to nie jest nasz pomysł. To nie Polacy wymyślili. Nie ma w tym żadnej naszej zasługi. Maryja objawia się w 1608 roku w Neapolu Giulio Mancinellemu i pyta: „Słuchaj, a dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski?”. I mówi to do jakiegoś Włocha, a nie faceta z Krakowa! (śmiech) „Ja ten naród wybrałam przed wiekami, mam dla niego wspaniały plan”. Faustyna słyszy: „Stąd wyjdzie iskra”. Dostaliśmy tę łaskę. To zero naszej zasługi. Powiem coś, co możesz uznać za wytwór mojej wybujałej wyobraźni, ale myślę, że słowa Jezusa: „Stąd wyjdzie iskra, która przygotuje świat na moje ostateczne przyjście” zrealizują się, gdy cała Polska w wieczór Bożego Ciała padnie na kolana, by uwielbiać Jezusa, a zdumiony świat zawoła: „Gdyby Boga nie było, to nie byłoby to możliwe”. Na razie jesteśmy pośmiewiskiem Europy, która ryczy ze śmiechu, widząc naszą pobożność, przywiązanie do tradycji. Okazuje się, że w Boże Ciało wyrastają jak grzyby po deszczu koncerty uwielbienia. To nie są „występy” – to przejście Ducha Świętego przez Polskę.
Zawsze byliście „jednego serca, jednego ducha”? Zdarzały się tak wielkie kłótnie, pęknięcia, że los koncertu wisiał na włosku?
Diabeł miesza tam, gdzie dzieje się dobro. Ten rykoszet pokazuje, że idziesz właściwą drogą. Najczęściej diabeł atakuje relacje. Ile razy wyjeżdżam na rekolekcje na przykład do więźniów, „coś” się wydarza. A to rura w domu pęknie, a to odpadnie kawałek dachu, a to dziecko zachoruje.
Nie podcina Ci to skrzydeł?
Widzę jedno: wszystko jest łaską. Nieraz się kłóciliśmy. Ale mamy „wentyl bezpieczeństwa” – obecność kapłanów. Ile razy ks. Andrzej Cypryś wchodził w te klimaty z błogosławieństwem i sprawiał, że wszystko się rozmywało… To działało wielokrotnie, gdy sam „pękałem”, gdy dochodziło do konfliktów pod sceną…
O pieniądze?
Nie. Muzycy grają w Rzeszowie za darmo. Na chwałę Boga. To jedna z zasad koncertu.
Nie słyszałeś zarzutu: po co ściągasz na scenę protestantów?
Jasne, że słyszałem. Nie zwracam na to uwagi. Pamiętam, jak protestant Mate.O powiedział: „Ja jestem chrystocentryczny, nie pytajcie mnie o inne rzeczy”. (śmiech) Gdy stanę na Bożym sądzie, nie będą mnie pytać o to, czy byłem katolikiem, ile napisałem książek i ile koncertów zagrałem. Zapytają mnie: „Czy byłeś miłosierny?”. O to mnie będą pytać. A to, jaką drogą dochodzimy do tego, nie ma dla mnie znaczenia. Nikomu nie odważyłbym się proponować mojej drogi. Moim zadaniem jest wysłuchać drugiego człowieka. Odpowiadam dopiero, gdy mnie ktoś o coś zapyta. My nie jesteśmy od nawracania – my jesteśmy od kochania. Nie zrozumiemy tego, jeśli nie uznamy, że jesteśmy grzesznikami. Ja, Jan Budziaszek, jestem grzesznikiem. To jest punkt wyjścia. Każdego dnia spotykam człowieka, który jest lepszy ode mnie. Przecież ja gram z pierwszą ligą muzyków, a w życiu nie byłem nawet 5 minut w szkole muzycznej. Gram z tymi geniuszami i mówię sobie: „Co będę z gościem gadał, gdy on może mnie zagiąć na każdym kroku?”. (śmiech) To dobra perspektywa, bo widzisz, że wszystko jest łaską.
Marcin Jakimowicz