Nigeryjscy dżihadyści z ugrupowania Boko Haram chcą wymienić uprowadzone przed rokiem uczennice na swoich towarzyszy broni, którzy dostali się do rządowej niewoli. Władze nie mówią nie.
Powołując się na pośredników i uczestników zeszłorocznych, nieudanych rozmów z Boko Haram nigeryjski korespondent Associated Press twierdzi, że dżihadyści ponowili starą ofertę i gotowi są uwolnić 219 dziewcząt z Chibok, jeśli rząd wypuści na wolność 16 partyzanckich komendantów, przetrzymywanych bez wyroku w nigeryjskich więzieniach.
Podobną propozycję przywódcy Boko Haram złożyli przed rokiem ówczesnemu prezydentowi Goodluckowi Jonathanowi. Rząd podjął targi, bo uprowadzenie uczennic z Chibok skompromitowało go w oczach świata, a przede wszystkim rodaków i to na rok przed wyborami.
Rokowania z partyzantami w ostatniej chwili zostały jednak zerwane przez niechętnych prezydentowi szefów wywiadu i służb specjalnych (obecny prezydent ich właśnie zwolnił), którzy oznajmili, że w kontrolowanych przez nich więzieniach przetrzymywanych jest tylko czterech, a nie 16 komendantów Boko Haram.
Po otrzymaniu takiej odpowiedzi dżihadyści zerwali rozmowy, a na początku roku, skompromitowany porażkami z Boko Haram i korupcją Jonathan przegrał wybory prezydenckie. Nowym przywódcą Nigerii został emerytowany generał Muhammadu Buhari, który w latach 1983-85 rządził już tym krajem jako wojskowy dyktator. Kiedy objął władzę pod koniec maja, emirowie Boko Haram zdecydowali się ponowić zeszłoroczną ofertę.
Choć partyzantka Boko Haram działa od początku stulecia i wymordowała oraz porwała dziesiątki tysięcy ludzi, dopiero atak na miasteczko Chibok w kwietniu 2014 r. i uprowadzenie 274 uczennic z tamtejszej szkoły zwróciło oczy świata na Boko Haram i krwawą wojnę, jaką toczy od lat w płn-wsch. Nigerii.
Prośby, petycje i żądania, by uwolnić dziewczęta z Chibok zaczęli pisać mężowie stanu i ich Pierwsze Damy, sławni aktorzy i piosenkarze, wprawiając rząd Nigerii w zakłopotanie.
Abubakr Shekau, emir Boko Haram zaraz po porwaniu zapowiedział, że uwolni zakładniczki tylko w zamian za towarzyszy broni, więzionych przez nigeryjskie wojsko. Już w 2013 r. Shekau odgrażał się, że każe partyzantom brać ludzi do niewoli, jeśli władze nie uwolnią żon, dzieci i krewnych partyzantów, wziętych do więzień i torturowanych w zemście za zbrojną rebelię i żeby zmusić powstańców do kapitulacji.
Według raportów Amnesty International tysiące więźniów ginie w Nigerii od tortur, z powodu chorób, głodu, a także w wyniku samowolnych egzekucji, przeprowadzanych przez wojsko.
Dziewczęta z Chibok widziano po raz ostatni w maju zeszłego roku. Partyzanci opublikowali nakręcony film, na którym zakładniczki przyznają, że porzuciły chrześcijaństwo i przeszły na islam.
Kilkudziesięciu dziewczętom udało się uciec z niewoli, trzy zmarły. Los pozostałych w niewoli 219 pozostaje nieznany. Shekau przechwalał się, że porozdawał je swoim partyzantom za żony, sprzedał za granicę handlarzom niewolników.
Według niepotwierdzonych informacji niektóre z zakładniczek przystały do partyzantki. Te, którym udało się uciec, zostały na wolności odrzucone przez własne rodziny i sąsiadów, podejrzewających, że dziewczęta były gwałcone w niewoli.
Wiosną, gdy wojska Nigerii, Czadu, Nigru i Kamerunu ruszyły przeciwko bojownikom Boko Haram, kontrolującym już wybrzeża jeziora Czad i terytorium równie obszarowi Belgii, z partyzanckiej niewoli uwolnionych zostało prawie pół tysiąca kobiet i dziewcząt.
Ale nie było wśród nich uczennic z Chibok. Znawcy Boko Haram uważają, że międzynarodowy rozgłos, jaki zyskały dziewczęta z Chibok sprawił, że dżihadyści widzą w nich swoją najważniejszą kartę przetargową w rokowaniach z władzami.
Femi Adesina, doradca prezydenta Buhariego wywołał sensację, gdy podczas weekendu oznajmił, że jeśli pojawi się szansa na rokowania z Boko Haram, to władze nie będą im przeciwne. "Większość wojen, nawet najkrwawszych i najbardziej nienawistnych, kończy się za stołem rokowań - powiedział Adesina - Czy Amerykanie nie układają się właśnie z afgańskimi talibami?"
Niespodziewana gotowość Buhariego do układów z Boko Haram zaskoczyła Nigeryjczyków. Walcząc o prezydenturę odgrażał się, że zmiażdży rebelię i że jako generał doskonale wie jak to zrobić. Zapowiadał też, że nie będzie negocjował z dżihadystami, których nazywał bezbożnikami i zbrodniarzami.
Wystarczyły dwa miesiące prezydentury, by Buhari przekonał się, jak trudne czeka go zadanie. Skarb państwa świeci pustkami, dygnitarze w jego rządzącej partii zaczynają się kłócić o stanowiska i wpływy, a rodacy, którym jawił się jako zbawca, coraz niecierpliwiej czekają na wielkie zmiany, jakich się po nim spodziewali.
Na domiar złego, Boko Haram, które jeszcze w lutym wydawało się rozbite i zapędzone do górskich kryjówek na nigeryjsko-kameruńskim pograniczu, w czerwcu odpowiedziało terrorystyczną wojną, która z początkiem lipca tylko się nasiliła.
Dżihadyści znów atakują w płn-wsch. Nigerii i mordują setki ludzi (od początku lipca zabili prawie pół tysiąca osób), a dodatkowo zapuszczają się także w odwetowe rajdy do Nigru i Czadu. Szczególny niepokój władz Nigerii wywołały ostatnie ataki Boko Haram w północnych miastach Zaria i Kano, metropolii muzułmańskiej północy kraju, wolnej dotąd od rebelii, która toczyła się dotąd wyłącznie na ziemiach ludu Kanuri nad brzegami jeziora Czad.
Zdaniem większości nigeryjskich analityków Buhari traktuje rokowania z Boko Haram raczej jako okazję, by zyskać na czasie. Pod koniec lipca do wojny z dżihadystami ruszyć ma tworzona przez Nigerię, Niger, Czad i Kamerun wspólna, 10-tysięczna armia. Boko Haram też nie zamierza się układać, a jedynie próbuje przehandlować zakładniczki na więzionych komendantów. Jako zachodnioafrykański wilajet (prowincja) bliskowschodniego Państwa Islamskiego, nie ma o czym rozmawiać z prezydentem nieuznającym władzy samozwańczego kalifa z Bagdadu.