To, co mamy, to nie polemika – to próba uciszania niewygodnych opinii.
01.07.2015 15:20 GOSC.PL
Monika Olejnik w rozmowie z ks. Józefem Klochem w radiu Zet nawiązała do wyborów prezydenckich. Dopytywała, czy Kościół może wskazywać kandydata, na którego należy głosować. Rozmówca zauważył, że Kościół nie wskazuje konkretnych osób, lecz kryteria, które należy brać pod uwagę przy wyborze. Na przykład zgodność programu kandydata z nauczaniem Kościoła. Pani Olejnik próbowała udowodnić, że jest inaczej, a za argument – obok, rzecz jasna, Radia Maryja – posłużył jej nasz tygodnik.
– A jeśli ktoś nie rozumie, to można powiedzieć wprost, tak jak to zrobił „Gość Niedzielny”, który powiedział: „Ci, którzy są katolikami, powinni wiedzieć, na kogo mają głosować – i nie powinien to być Bronisław Komorowski” – ironizowała. I nieco dalej zauważyła: – Może lepiej, żeby Kościół nie wtrącał się w politykę, tak by było najlepiej, a Kościół powinien się zająć moralnością.
Zawsze gdy słyszę coś takiego, przychodzą mi na myśl słowa nieżyjącego już biskupa Tokarczuka, znanego z odwagi i niezłomnej postawy wobec komunistów. Kiedyś, przed przymusowymi „wyborami”, które w PRL były kłamstwem, farsą i kpiną ze społeczeństwa, biskup powiedział do wiernych, wypełniających po brzegi kościół: „Myśleliście, że będę mówił o polityce. Ale nie – będę mówił o moralności. Otóż udział w wyborach jest niemoralny”.
To jest właśnie to. Nie istnieje polityka oderwana od moralności – a już zwłaszcza wybory.
Nie wiem, do którego tekstu w „Gościu” odnosiła się pani redaktor, ale jeśli taki tekst był, to uważam, że był najzupełniej uprawniony. Bo o ile nie można z zupełną pewnością wypowiadać się o jakimkolwiek nowym kandydacie na prezydenta, to o urzędującym prezydencie, owszem, można. A gdy się jest publicystą, to nawet należy. Bronisław Komorowski podjął działania jawnie sprzeciwiające się nie tylko moralności chrześcijańskiej, ale po prostu prawu naturalnemu. Ratyfikacja genderowej konwencji czy wielokrotnie wyrażane wsparcie dla in vitro (a zapewne będzie i podpis pod finalizowaną właśnie fatalną ustawą) to w zupełności wystarczy, żeby powiedzieć jasno i niedwuznacznie: Na tego pana nie należy głosować.
To powinna być rzecz dla katolika oczywista. A jeśli nie jest, to właśnie od tego jest katolickie czasopismo, żeby pewne rzeczy wyjaśniać, do czegoś zachęcać i przed czymś przestrzegać.
A niby dlaczego katolicy mieliby pozbawiać się własnych mediów, wyrażających zgodną z Ewangelią opinię? Bo pani Olejnik się to nie podoba? Bo Adam Michnik będzie krzyczał? Bo Jerzy Urban całkiem inaczej pisze?
A przepraszam – kto tu wyznacza standardy i dlaczego? Z jakiej racji czasopismo opinii, do jakich zalicza się „Gość Niedzielny”, miałoby milczeć o jakichś sprawach – zwłaszcza że są to sprawy dla chrześcijanina bardzo istotne? Ale nawet gdyby były to sprawy ściśle i wyłącznie polityczne, to co? Nie wolno? Jesteśmy obywatelami Polski i mamy prawo pisać tak, jak uważamy za właściwe i pożyteczne zarówno dla Kościoła, jak i dla Polski (te rzeczy są zresztą nierozłączne).
To dobrze, że Kościół jednostronnie i wyłącznie z własnej woli zabrania duchownym brania udziału w strukturach politycznych państwa, ale – uświadomcie to sobie – prawo państwowe tego nie zabrania i zabraniać nie może. Księża mogliby zasiadać w dowolnych gremiach, bo mają te same prawa, co wszyscy inni. Że tak nie jest, wynika to wyłącznie z decyzji Kościoła. Tymczasem establishment już o tym zapomniał i uzurpuje sobie prawo do dyscyplinowania Kościoła nawet wówczas, gdy katolicy – zarówno duchowni jak i świeccy – wypowiadają się w mediach, i to katolickich.
Gdyby to chodziło o polemikę, to w porządku. Ale w odniesieniu do zapalnych spraw moralnych prawie nie mamy polemiki – mamy uparte próby uciszenia mediów katolickich. Bo czemu innemu miałoby służyć namolne sugerowanie, że te media, gdy krytycznie odnoszą się do działań władzy, robią coś niewłaściwego? Czemu mają służyć donosy do papieża na polski Kościół lub na konkretnych biskupów? To tak ma wyglądać ten osławiony dialog, który rzekomo tak kocha środowisko "postępu"?
Wychodzi na to, że inni mogą pisać co chcą – ale katolikom wolno wyrażać swój pogląd jedynie wtedy, gdy jest niekatolicki.
Niedoczekanie.
Franciszek Kucharczak