Do krytyków „zakazu zatrutego drzewa”: naprawdę chcecie żyć w kraju, w którym służby specjalne mają na usługach zastępy kelnerów-donosicieli?
18.06.2015 12:49 GOSC.PL
Niebawem, 1 lipca, wchodzi w życie zakaz wykorzystywania w procesie karnym dowodu zdobytego z naruszeniem prawa. To część tzw. dużej nowelizacji kodeksu postępowania karnego, na jej wejście w życie czekaliśmy prawie dwa lata (tyle trwało vacatio legis). Tak się akurat zdarzyło, że regulacje wchodzą w życie w środku wstrząsu wtórnego afery nagraniowej. Podniósł się rejwach, że to prezent dla nagranych przy spożywaniu wołowych policzków, bo empetrójki o których pisał „Wprost” stanowią także dowody w różnych sprawach. Co prawda były wiceminister sprawiedliwości i współtwórca noweli Michał Królikowski pisze w „Rzeczpospolitej”, że to nie do końca tak, ale go chciano wyrzucić z ministerstwa za bycie katolikiem (ponoć odszedł w końcu z innych powodów), więc pewnie jest niekompetentny. Ważne jest to, że „zakaz zatrutego drzewa” utrudni wsadzanie ludzi do więzień.
Policja, prokuratura czy służby specjalne mają szeroki wachlarz legalnego zdobywania dowodów. Co więcej, organizacje samorządowe zajmujące się tą tematyką (np. Helsińska Fundacja Praw Człowieka czy Fundacja Panoptykon) wskazują, że organy państwowe mają zbyt duży dostęp do np. naszych bilingów. Okazuje się jednak, że zakaz np. nielegalnego przeszukiwania mieszkania to zbytnie wiązanie rąk wymiarowi sprawiedliwości.
Spójrzmy choćby na te nieszczęsne podsłuchy. M. Królikowski pisze, że „osławione nagrania polityków rozmawiających o poważnych sprawach w miejscach nieinstytucjonalnych byłyby objęte zakazem dowodowym, gdyby nielegalnych nagrań dokonały w związku z prowadzonymi czynnościami operacyjnymi służby państwa. (…) zabezpieczone nagrania w sprawie afery podsłuchowej mogą być bezpośrednio dowodem i w sprawie nagrywania, i w sprawie ich treści, bo nie jest to dowód z nielegalnego podsłuchu, ale dowód z zatrzymania rzeczy zrealizowany przez funkcjonariuszy na podstawie postanowienia właściwego organu”. Wyobraźmy sobie, że podsłuchy założyli kelnerzy współpracujący ze służbami specjalnymi, które nie uzyskały zgody na to ze strony sądu. Goście restauracji są podsłuchiwani niejako „z urzędu”, bo może uda się akurat coś na nich znaleźć. Czy chcemy żyć w kraju, w którym możemy zostać nagrani przez służby tylko dlatego, że ktoś sobie pomyślał, że mu się to może przydać?
Politycy przyzwyczaili nas do tego, że nie patrzą na skutki swoich działań globalnie i piszą ustawy pod wpływem jednego medialnego wydarzenia. Nie bierzmy z nich przykładu. Nie krytykujmy dobrej zmiany prawa tylko dlatego, że potencjalnie może utrudnić ukaranie nie lubianych przez nas polityków. Oni już ponoszą za to polityczną odpowiedzialność, może niedługo odejdą na (nie)zasłużoną emeryturę. My zostaniemy w kraju, które może być państwem prawa – albo nie.
Stefan Sękowski