W Sudanie Południowym zarówno wojska rządowe, jak i rebelianci dopuszczają się zbrodni wojennych. Mimo to trwają przygotowania do kolejnej rundy rozmów pokojowych.
Konflikt między prezydentem Salwą Kiirem i jego byłym zastępcą wybuchł w grudniu 2013 roku - niespełna trzy lata po podziale największego kraju Afryki, który po półwieczu wojen domowych podzielił się na Sudan i Sudan Południowy. Akuszerami przy narodzinach najmłodszego państwa na świecie były Stany Zjednoczone i UE.
"I na co mi ta niepodległość? Jak żyję, takich okrucieństw jeszcze nie widziałem, a przeżyłem już dwie wojny domowe w starym Sudanie - mówi PAP Steven Chol, który uciekł do Ugandy. - Mordują, gwałcą, rabują i rebelianci, i żołnierze. Już nigdy tam nie wrócę. Za dużo widziałem. Na moich oczach poderżnięto gardła moim pięciu sąsiadom" - zakrywa dłońmi twarz.
W ciągu półtora roku dwa miliony ludzi uciekły ze swoich domów, liczba zabitych jest nieznana. Może to być 50, a może 100 tysięcy. Dokładnie nie wiadomo, UNMISS (Misja Narodów Zjednoczonych w Republice Sudanu Południowego) - jedna z największych operacji pokojowych ONZ na świecie, z budżetem miliarda dolarów rocznie, nie prowadzi bilansu ofiar.
Od błękitnych hełmów zależy życie ponad półtora miliona ludzi, którzy szukają schronienia w słabo chronionych bazach misji ONZ, gdzie często dochodzi do przemocy na tle etnicznym. Spirala zemsty między zwolennikami Rieka Machara z grupy Nuer, a oddziałami prezydenta z ludu Dinka nakręca się. Do walki dołączają uzbrojeni w maczety i karabiny cywile. Szczęśliwcy zdołali uciec za granicę do Sudanu, Ugandy, Etiopii i Kenii.
W tej wojnie walczą również dzieci. Według raportu UNICEF po obu stronach konfliktu walczy ponad 13 tysięcy nieletnich od siódmego roku życia. Dzieci stały się również celem. Wielu rebeliantów i żołnierzy wychodzi z założenia, że lepiej zabić za młodu niż doczekać się zemsty - wynika z raportu.
Dla armii i rebeliantów bronią jest również przemoc na tle seksualnym. Zgwałconych kobiet mogą być dziesiątki tysięcy. Niektóre są porywane i zmuszane do małżeństwa, inne mordowane po gwałcie. W zeszłym roku w Malakal, mieście kompletnie zniszczonym przez walki, rebelianci miesiącami gwałcili masowo kobiety w kościele położonym tuż obok bazy ONZ.
W ostatnich tygodniach starcia w stanie Unity i w górnym Nilu zaostrzyły się. To walka o zajęcie strategicznych pozycji na polach naftowych przed nadejściem pory deszczowej, która uniemożliwi ruchy ciężkim oddziałom. W wyniku tych walk zamiast zasiewać pola uprawne, z domów uciekło kolejne 100 tysięcy ludzi.
Z danych ONZ wynika, że cztery spośród 11 mln Sudańczyków z Południa nie ma wystarczającej ilości pożywienia.
Wraz z deszczem przyjdzie sezonowy pokój, ale również malaria, cholera i inne choroby, z którymi tysiące ludzi będą musiały się zmierzyć bez dostępu do jakiejkolwiek opieki medycznej.
Obecnie trwają również przygotowania do kolejnej, dziewiątej już rundy rozmów pokojowych. Przy stole negocjacyjnym spotkają się przedstawiciele jedynej rządzącej partii czyli Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu (SPLM) i wysłannicy byłego prezydenta, który stoi na czele rebelii - czyli Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu w opozycji (SPLM IO).
W piątek Międzynarodowa Komisja Rozwoju (IGAD), pośrednicząca w negocjacjach, zaproponowała projekt porozumienia pokojowego. Według niego prezydent Kiir pozostanie prezydentem, a jego były zastępca Riek Machar zajmie stanowisko "pierwszego wiceprezydenta".
Obaj przywódcy mogą czuć się bezkarni, tym bardziej że ich dawny wróg, prezydent Sudanu Omar el-Baszir, oskarżony o zbrodnie wojenne na 300 tysiącach ludzi w Darfurze, po 26 latach u władzy właśnie został po raz kolejny zaprzysiężony na prezydenta Sudanu.
W ciągu 22 lat wojny domowej w Sudanie pomiędzy Północą a Południem zginęło ponad 2 mln ludzi, a cztery uciekły ze swoich domów.