Gdy usłyszałem o spotkaniu biblijnym w parafii, wpadłem na genialny pomysł: „Pójdę na to spotkanie i zburzę tę sielankę. Zniszczę księdza. Wstanę i powiem, że opowiada głupoty”.
Przez wiele, wiele lat omijałem kościoły szerokim łukiem – opowiada Błażej Zawalidroga ze Skierniewic. – Byłem ochrzczony, posłano mnie do Pierwszej Komunii, ale ponieważ w domu nie było wiary, a praktyki religijne wykonywano od wielkiego dzwonu, już jako dziecko przestałem chodzić do kościoła. Nie byłem nawet bierzmowany. Nikt mnie nie gonił, a sam nie miałem takiego pragnienia. W pewnym momencie w moim dorosłym życiu nastąpiło trzęsienie ziemi, posypało się mnóstwo rzeczy. Dotąd piłem okazjonalnie, ale po tych zawirowaniach wszedłem w towarzystwo, gdzie alkohol lał się strumieniami. Miałem sporo czasu, a spotkałem ludzi, którzy pili nieustannie. Skończyło się tak, że nie było dnia bez alkoholu. To trwało przez kilka lat. By znaleźć pieniądze, zacząłem kraść. Niby były to drobne, małe kradzieże, ale zauważyłem, że zacząłem się staczać. Wziąłem aż siedem kredytów w różnych miejscach. Przestałem płacić czynsz. Rodzina (mieszkałem wówczas z mamą i babcią) zaczęła mieć kłopoty. Komornik deptał nam po piętach i musieliśmy to mieszkanie sprzedać, by spłacić długi. Trafiliśmy do trzydziestoparometrowej klitki. Mama była załamana. Czy się za mnie modliła? Nie. Nie chodziła do kościoła… W pewnym momencie spotkałem dziewczynę, Olę. Zacząłem się trochę „pilnować”, ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Każdego dnia musiałem zaliczyć jakieś piwko… Ola chodziła do kościoła i próbowała mnie do niego zaciągnąć. Opierałem się, ale kilka razy mnie złamała. Wynudziłem się wtedy jak mops. Patrzyłem na sufit, marząc o tym, by Msza w końcu się skończyła.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz