Jak to możliwe, by w krótkim czasie z Turcji „wyparowało” 2,5 miliona obywateli i... nie można było pytać o przyczyny? W najnowszym GN wstrząsający materiał o przemilczanym ludobójstwie.
Zbliża się setna rocznica pierwszego ludobójstwa XX wieku. W kwietniu 1915 roku rozpoczęła się zaplanowana i brutalna likwidacja chrześcijańskich mniejszości: Ormian, Asyryjczyków i Greków. U schyłku XIX wieku stanowili oni aż jedną trzecią ludności w osmańskiej Turcji. Dziś to mniej niż 1 proc. populacji.
W tekście „Grobowa cisza” Jacek Dziedzina pisze: „Gdy parę lat temu na zaproszenie tureckiego rządu z okazji Roku św. Pawła z grupą dziennikarzy z Europy przemierzaliśmy Turcję wzdłuż i wszerz, uderzające były dwie rzeczy. Po pierwsze łatwość, z jaką pani z ministerstwa kultury, pokazując nam »pamiątki po chrześcijaństwie«, pomijała wątki, które mogłyby wyjaśnić, dlaczego dziś są już tylko pamiątkami. Po drugie – we wschodniej części kraju nieliczni chrześcijanie ściszali głos lub przerywali rozmowę tylko przy jednym pytaniu: o ludobójstwo dokonane na ich współwyznawcach”.
To o tyle znaczące obrazki, że nazywanie tragedii z 1915 roku ludobójstwem grozi więzieniem za przestępstwo „zdrady tureckości”. Władze, jeśli w ogóle dopuszczają wspominanie tego „epizodu” sprzed wieku, to co najwyżej w kategoriach „spowodowanego wojną wypędzenia” i „niezbędnego środka bezpieczeństwa”.
„Fakty – pisze Dziedzina – mówią jednak co innego: ok. 1,5 mln Ormian, 750 tys. Asyryjczyków i 350 tys. Greków zginęło, bo etnicznie i religijnie nie odpowiadali szowinistycznej wizji czystej rasowo Turcji. Proces eksterminacji miał miejsce już wcześniej, bo u schyłku XIX wieku, jednak dopiero ideologia tzw. młodoturków nadała mu charakter bardziej zorganizowany. I wojna światowa była tylko »okolicznością sprzyjającą«.
j