Z opublikowanych we wtorek fragmentów nowych stenogramów z kokpitu Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, nie wynika, by ktoś wywierał bezpośrednią presję na załogę, czyli wydawał jej polecenia - uważa szef zespołu smoleńskiego przy KPRM Maciej Lasek.
Radio RMF FM opublikowało we wtorek fragmenty z najnowszej opinii biegłych, którzy na nowo odczytali zapis rejestratora rozmów w kokpicie prezydenckiego tupolewa. Już wcześniej prokuratura informowała, że opinia zawiera także analizę ponownych kopii nagrań z kokpitu Tu-154, i że udało się odczytać więcej niż w dotychczasowych stenogramach.
"Z tego materiału, który widzimy w sieci, nie jestem w stanie wskazać, że ktoś wywierał bezpośrednią presję na załogę, czyli wydał polecenie" - skomentował w rozmowie z PAP Lasek, który był członkiem badającej katastrofę smoleńską komisji, kierowanej przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera. Lasek ocenił, że opublikowane fragmenty wzmacniają obraz chaosu, który panował na pokładzie samolotu przed katastrofą.
"Moim zdaniem z tego nie wynika, żeby ktoś obcy w kabinie, osoba trzecia w kabinie, wydała załodze wyraźne polecenie +schodź, ląduj+. Raczej cały czas mówimy o presji pośredniej, czyli o braku decyzyjności, że musimy tam być itd." - powiedział przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Zdaniem Laska - z uwagi na opublikowanie jedynie fragmentów stenogramu - trudno obecnie powiedzieć, czy gdyby się okazało, że te zapisy są prawdziwe, byłyby podstawy do zmiany ustaleń komisji Millera.
Jednak szef zespołu smoleńskiego przy KPRM uważa, że nic nie wskazuje na zmianę ustaleń komisji Millera co do przyczyny katastrofy. "Przyczyną było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania. Czy ten stenogram coś zmienił w tym zakresie? Nie" - podkreślił Lasek.
Przypomniał, że komisja Millera na podstawie swoich odsłuchów wyraźnie wskazała, że do kokpitu wchodziły osoby trzecie, że kokpit nie był "sterylny", i że to było elementem presji pośredniej na załogę.
Ekspert zwrócił uwagę, że różnice są także pomiędzy trzema dotychczas opublikowanymi stenogramami rozmów z kokpitu tupolewa: sporządzonymi dla Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), komisji Millera i przez Instytut Ekspertyz Sądowych dla prokuratury. "Co do kluczowych wypowiedzi, które są bardzo istotne dla lotu albo były wyraźnie powiedziane jako komendy, nie ma różnic. Natomiast jeśli chodzi o wypowiedzi, które są zarejestrowane w tzw. tle kabiny, to różnice występują" - powiedział Lasek.
"Te różnice mogą wynikać z przyjętej metodyki nie tylko zrobienia kopii, ale i sposobu odsłuchiwania nagrania" - powiedział Lasek. To ostatnie - dodał - można robić albo za pomocą metod elektronicznych, albo "na słuch".
Zdaniem eksperta np. słowa "zmieścisz się śmiało", które osoba spoza załogi miała wypowiedzieć na niecałą minutę przed katastrofą, dotyczyły zbyt dużej wysokości nad dalszą radiolatarnią (według ujawnionych przez RMF stenogramów miała je wypowiedzieć osoba opisana przez biegłych jako DSP, czyli Dowódca Sił Powietrznych - PAP). Część słów nie jest też przypisana do konkretnej osoby - zauważył Lasek.
Lasek powiedział, że jego zespół smoleński przy kancelarii premiera wystąpił do prokuratury o możliwość zapoznania się z najnowszymi stenogramami, ale odpowiedź była odmowna.
Wyjaśnił też, że na użytek komisji Millera trzech fonoskopów z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego (CLKP) równolegle przez miesiące odsłuchiwało nagrania i sporządziło swoje stenogramy, a następnie porównywało, co usłyszeli. Jeżeli trzech biegłych usłyszało to samo, daną wypowiedź określano jako pewną, jeżeli dwóch, była to wypowiedź prawdopodobna, zaś jeżeli tylko jeden słyszał, co jest w danym miejscu, w stenogramie zostawiano trzy kropki - powiedział.
"CLKP pracowało przez moment na wstępnym materiale, który został przywieziony do Polski. Dokonało wstępnej analizy, nie wydając nawet opinii w tej sprawie, a całość zgodnie z decyzją prokuratury przekazano do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie" - powiedział PAP, pytany o doniesienia RMF FM, rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Dodał, że policyjni eksperci pracowali na "materiale w takiej postaci, w jakiej został przywieziony".
Dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych Maria Kała przekazała PAP, że instytut nie będzie się wypowiadał na temat wyników swoich prac, wykonywanych na zlecenie prokuratury, bo to organ zlecający jest właścicielem tych wyników i może się na ich temat wypowiadać.
Radio RMF FM poinformowało we wtorek, że dotarło do najnowszej opinii biegłych powołanych przez Prokuraturę Wojskową w Warszawie, którzy na nowo odczytali zapis rejestratora rozmów w kokpicie prezydenckiego tupolewa; ma ona zawierać o ok. 30 proc. więcej odczytanych słów niż odczytali eksperci z Krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Sehna i o ok. 40 proc. więcej niż jest w stenogramach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Według rozgłośni, na podstawie stenogramu obraz tego, co działo się w kabinie pilotów tupolewa, znacząco odbiega od wcześniejszych ustaleń zespołów ekspertów. RMF FM podało, że wynika z nich, iż w kabinie pilotów do samego końca przebywała osoba opisana przez biegłych jako Dowódca Sił Powietrznych. Osoba ta nie opuszczała kokpitu mimo wezwania stewardessy do zajęcia swoich miejsc, wydawała polecenia członkom załogi, zachęcała do lądowania. Sugestie o konieczności lądowania miały też padać z ust dyrektora protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany.
Radio podkreśla, że najnowsza opinia uznaje za wadliwe wszystkie wcześniejsze ekspertyzy nagrania - zarówno prowadzone przez MAK, jak przez tzw. Komisję Millera, Instytut im. Sehna, czy Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji. Wskazano w niej, że wszystkie wcześniejsze badania oparte były na jednakowych kopiach zapisu przechowanego w Moskwie rejestratora MARS, wykonanych z nieodpowiednią dla uzyskania pełnego zapisu tzw. częstotliwością próbkowania. Biegli prokuratury wykorzystali zaś własną kopię zapisu, zarejestrowaną podczas specjalnej, dodatkowej wizyty w Moskwie w lutym 2014. Okazało się, że dotychczas znane kopie nagrania z rejestratora MARS były znacząco zubożone przez sam sposób ich skopiowania, usuwający część zarejestrowanych i wciąż możliwych do odczytania danych na taśmie magnetycznej.
Polscy biegli ponownie skopiowali zapisy "czarnej skrzynki" w lutym 2014 r. w Moskwie.