Przed dwudziestu laty Jean Vanier powiedział mi, że najważniejsza jest miłość, ale się jej boimy. Żeby przestać się jej bać, trzeba się w nią rzucić jak w wodę i pływać.
12.03.2015 07:40 GOSC.PL
Kiedy kilka miesięcy temu odwiedziłam go w liczącej 2,5 tys. mieszkańców wiosce Trosly-Breuil, położonej 90 km od Paryża, gdzie ma swoją siedzibę założona przez niego wspólnota „Arka”, zobaczyłam jego miłość. Podczas Mszy św., w której bierze udział codziennie, miał twarz jakby z innego świata. On - wielki Jean, mimo 88 lat wciąż wyprostowany, wysoki, promienny na twarzy, w kościele klęczał lekko pochylony, jakby zmniejszony do ludzkich rozmiarów, i tak skupiony, że pomyślałam wtedy: tak intensywnie przeżywają obecność Boga mistycy. Podobne skupienie widziałam u Jana Pawła II, kiedy modlił się w ciszy w katedrze wawelskiej, nie zważając na kamery i oczekiwane przez mistrzów ceremonii tempo. To promieniowanie modlitwy Jeana Vaniera tak rzucało się w oczy, że Heniek, mój kolega, fotoreporter GN, postanowił zrobić mu zdjęcie, aby w jakiś sposób ocalić tę chwilę. Wtedy Jean, bo tak tam do niego mówią, poza świątynią bardzo dla nas miły, wykonał jakiś odstraszający gest i zdecydowanie na ten czas odciął się od mediów. Wyraźnie dał nam znać, jaka jest hierarchia ważności. Najpierw Bóg, a potem, a może razem z Nim – cały świat.
Ten moment przypomniał mi się, kiedy koleżanka Dobromiła napisała mi dziś esemesa, że Jean Vanier otrzymał prestiżową Nagrodę Templetona, nazywaną katolickim Noblem. Przyznawana jest osobom, które przełamują bariery między nauką a religią. Jean przed 50 laty właśnie w Trosly zamieszkał z dwoma niepełnosprawnymi pod jednym dachem, dzieląc z nimi trudy codziennego życia. Dziś w 6 domach Trosly i 4 położonych w sąsiadujących z nią wsiach mieszka 70 niepełnosprawnych umysłowo i 70 opiekujących się nimi asystentów. Vanier i żyjący w jego promieniowaniu pokazują, że przy pomocy nauki, bo do przeżycia niepełnosprawnym i sprawnym potrzebne są zdobycze medycyny i religii, która życiu jednych i drugim nadaje sens, odkrywają, że najważniejsza jest świadczona sobie codziennie miłość. Niepełnosprawna Christelle bez miłości opiekujących się nią wolontariuszy nie przeżyła by tu dnia
- Okazywanie miłości bywa czasem czymś bardzo prostym – powiedział nam Jean Vanier. - Wystarczy uśmiechnąć się do przechodnia mijającego nas na ulicy, podać mu rękę, porozmawiać, spojrzeć na drugiego z akceptacją w oczach. To są zwyczajne oznaki miłości, które sprawiają ogromną radość. No bo czy warto się bać odwiedzenia kogoś, kto jest samotny? Czy to jest takie straszne? Niektórzy czują strach przed wejściem w relację z kimś na stałe, przed zawarciem małżeństwa. Jeśli to ich tak paraliżuje, lepiej niech się do tego nie zmuszają. Wtedy powinni spróbować odkryć, dlaczego się tego tak boją.
Templeton dla Jeana Vaniera to jak przypomnienie światu, któremu brakuje miłości, że żyje w lęku. I, że tak łatwo go się pozbyć.
Barbara Gruszka-Zych