Skandaliczny wyrok Sądu Okręgowego w Rzeszowie w sprawie obrońców życia, godzący w wolność wypowiedzi i wolność działania organizacji społecznych, jest groźny nie tylko dla katolików.
11.03.2015 11:43 GOSC.PL
W polskim środowisku obrońców życia wielką popularnością cieszy się Mary Wagner. Młoda Kanadyjka za sprzeciw wobec aborcji wyrażany przed klinikami aborcyjnymi trafiła do aresztu. To cena, która zapłaciła za wierność misji, której się podjęła. Obserwując rzeszowskich działaczy Fundacji PRO-Prawo do Życia widzę, jak bardzo są podobni są do swojej koleżanki zza oceanu. Oni także nie przejmują się karami, tylko starają się bronić życia.
W poniedziałek Sąd Okręgowy w Rzeszowie uznał, że Jacek Kotula i Przemysław Sycz przekroczyli granice dopuszczalnej krytyki protestując przeciwko aborcji wykonywanej w szpitalu "Pro-Familia" i nazywając ten proceder po imieniu czyli zabijaniem dzieci. I chociaż nie skazał działaczy pro-life na karę więzienia, czego domagał się pełnomocnik szpitala, to jednak wyraźnie stwierdził ich winę. Orzekł też karę, bo warunkowe umorzenie w praktyce oznacza zakaz organizacji pikiet. Obrońcy życia mają też zapłacić po 8 tys. zł na jedną z fundacji i 990 zł kosztów sądowych.
Sąd nie wskazał jednak, czym dokładnie i kiedy J. Kotula oraz P. Sycz przekroczyli grancie dopuszczalnej krytyki. Sędzia Janusz Sternalski nie wytłumaczył też, dlaczego orzekł przepadek banerów należących do rzeszowskiego oddziału Fundacji PRO-Prawo do Życia, którą reprezentują obaj panowie.
Sędzia nie wyjaśnił podstawowych rzeczy z tego procesu. Wziął się jednak za sprawy, który raczej do sądu nie należą. Radził J. Kotuli i P. Syczowi, w jaki sposób powinni realizować statutową działalność fundacji, a za przykład postawił im Mariusz Dzierżawskiego. Niezorientowanym spieszę z tłumaczeniem, że M. Dzierżawski to szef całej fundacji PRO-Prawo do Życia, a oskarżeni obrońcy życia to jego współpracownicy. Sędzia stwierdził nawet, że oskarżeni mieli okazję załatwić sprawę zakazu aborcji za rządów PiS (sic!). Od wczoraj, kiedy to usłyszałem, zżera mnie ciekawość, co ma piernik do wiatraka.
Takie kwiatki byłyby może i śmieszne, gdyby nie drobny szczegół, że to dzieje się naprawdę. Rzeszowski sąd nie wziął pod uwagę orzecznictwa Europejskiego Trybunały Praw Człowieku Strasburgu, który dawno już temu w fundamentalnym dla wolności słowa orzeczeniu w sporze Honeyside vs Wielka Brytania, stwierdził, że owa wolność w praktyce oznacza prawo do mówienia rzeczy trudnych i wstrząsających. I taka jest prawda o aborcji. Odpowiadając na pytanie, czym w istocie jest aborcji możemy nazywać to zabiegiem czy terminacją, ale w końcu i tak musimy dojść do stwierdzenia, że to przerwanie życia, zabicie człowieka. Sędzia nie miał okazji się o tym przekonać. A nawet sam się tej możliwości pozbawił. Zakwestionował zeznania położnej, która opisywała jak wyglądała aborcja w tym konkretnym szpitalu. Ale nie zgodził się, żeby wezwać na świadków inne pielęgniarki i lekarzy.
Skandaliczne orzeczenie sądu w bardzo drastyczny sposób narusza wolność wypowiedzi. A ta sądowa logika jest groźna nie tylko dla katolików i przeciwników aborcji. To niebezpieczny precedens, bo od poniedziałku żadna organizacja społeczna nie może być pewna, że sąd nie zaingeruje w jej statutową działalność. Wystarczy, że ktoś poczuje się nią urażony, a sędzia przyklaśnie temu poczuciu. Także bój się prawico, ale bój się też lewico. Bójcie się wszyscy.
Mariusz Majewski