„Widzisz go? Podejdź do niego i powiedz, że go kocham”. „Ja???? Za Chiny!” ... A jednak zaryzykowali. Efekty były zdumiewające.
Ale o co chodzi?
– Nie cierpię spóźniania się. A tego dnia wylądowałem u dominikanów spóźniony – śmieje się Przemek Sekuła. – Dlatego stanąłem na końcu kościoła. Obok mnie stała dziewczyna. Gdy się modliłem, czułem wyraźne zwrócenie Ducha w jej stronę. Pomyślałem: „Ciekawe, czy pójdzie do Komunii?”. Nie poszła. W mojej głowie pojawiła się myśl: „Jeśli przychodzi do kościoła, a nie idzie do Komunii, to przychodzi tu, by znaleźć coś, czego jeszcze najprawdopodobniej w Kościele nie dostała”.
Nie miałem żadnego objawienia. Patrzyłem po prostu na Aldonę i doświadczałem tego, że Jezus smucił się, „bo byli jak owce niemające pasterza”. Po Mszy ruszyłem za nią. Złapałem ją po 400 metrach. (śmiech) „Przepraszam, czy to ty stałaś obok mnie w kościele?” „Tak – odparła – ale o co chodzi?” (śmiech) Nie spławiła mnie. Po nitce do kłębka zacząłem opowiadać jej o miłości Boga. Myślę, że przełom w życiu Aldony rozpoczął się od tego, że przerabialiśmy na Plantach różne cytaty z Pisma. To one były ziarnem, które zakiełkowało, nie moje słowa. Czułem, że Aldona musi zobaczyć w Słowie to, że wszystko zostało jej przebaczone, że Jezus zapłacił za wszystko. Resztę zrobił Pan Bóg. Nie jestem zwolennikiem akcji w stylu „podchodzimy hurtowo do wszystkich”, miałem jednak w życiu kilkanaście razy doświadczenie, gdy zostałem przynaglony przez Ducha. Raz podszedłem do człowieka, który rozdawał ulotki sex shopu. Okazało się, że to człowiek, który wystąpił z seminarium. Po dwóch latach napisał mi: „Właśnie byłem u spowiedzi, dzięki!”.
Rak zniknął
Mój przyjaciel Franciszek (nazwisko świetnie znane redakcji) siedział wraz z żoną na niedzielnej Mszy. – Wracając do ławki po przyjęciu Komunii, zwróciłem uwagę na kobietę, która siedziała obok nas w ławce – opowiada. – Nie znałem jej. Nie miałem pojęcia, kim jest. Siedziała po prawej stronie, obok mnie. W czasie modlitwy przyszedł jakiś taki strumień świadomości, że Pan Jezus bardzo tę kobietę kocha. „Fajnie, że kocha. Mnie to za bardzo nie przeszkadza” – pomyślałem. Tyle że zaraz potem poczułem przynaglenie, że mam podejść do niej i powiedzieć jej o tym. Czytelny komunikat. To był dla mnie olbrzymi problem, bo nie zwykłem gadać takich rzeczy, zwłaszcza w obecności żony. Nie wiedziałem, co z tym zrobić. Wpadłem więc na pomysł, który miał załatwić problem. Powiedziałem: „Panie Boże, daj mi znak. Proszę Cię, by ta kobieta pozostała aż do samego końca śpiewanej przez wiernych pieśni na zakończenie”. Myślałem, że wyjdzie, bo siedziała z brzegu, więc domyśli się chyba, że powinna nas wypuścić. (śmiech) Organistka zaczęła grać: „Pan jest mocą swojego ludu”. Pierwszy raz. Siedzę i jeszcze się nie pocę. Drugi raz: zaczyna się robić nerwowo. Kobieta siedzi. Wyszła już większość ludzi, a ta nic! Siedzi do samego końca. Co miałem zrobić? Powiedziałem żonie, by została w ławce, i poszedłem za tą kobietą. Pod ścianą kościoła wybąkałem: „Przepraszam, nie wiem, jak to pani powiedzieć, ale poczułem przynaglenie, by powiedzieć, że Pan Jezus bardzo panią kocha”. Zobaczyłem tylko, że zmieniła się jej twarz. Była poruszona. A ja zwiałem na z góry upatrzone pozycje… Pod kościołem spotkaliśmy z żoną znajomych, gadaliśmy z 10 minut. Gdy wyjeżdżałem z parkingu, zobaczyłem, że ta kobieta stoi pod kościołem i płacze.
Minęło ponad pół roku. Na Kursie Alfa jedna z uczestniczek podeszła do nas i zaczęła opowiadać: „A wiecie, co przytrafiło się mojej kuzynce? Kilka miesięcy temu podszedł do niej w kościele jakiś facet i powiedział, że Pan Jezus ją bardzo kocha”. A moja żona na to: „To był mój Franuś!”. „Słuchajcie – opowiadała kobieta – moja kuzynka została tego dnia uzdrowiona z raka! Przyszła wówczas do kościoła z ogromnym żalem, kompletnie przybita. Chciała zebrać się w sobie, by powiedzieć rodzinie, gdzie mają ja pochować, i nagle usłyszała te słowa”…
Depczesz Krew!
– W 2005 roku wyjechałem do Anglii – wspomina Łukasz Steczkowski z Chorzowa. – W szkole średniej słuchałem Behemotha, Biblii satanistycznej w interpretacji Romana Kostrzewskiego. To były moje klimaty. Pojawiły się narkotyki, mnóstwo alkoholu. Po maturze ruszyłem na Wyspy. Żyłem zanurzony w grzechu. W Anglii spotkałem Daniela. Polaka, który, jak widziałem, żył z dnia na dzień słowem Bożym. „Wiesz – powiedziałem mu kiedyś z piwkiem w ręce – ja też wierzę. Pochodzę z rodziny katolickiej”. A on rzucił: „Łukasz, ty mówisz, że wierzysz? Przecież ty stoisz pod krzyżem i depczesz krew Chrystusa!”. Oj, ale mnie ścięło! Wyszedłem na papierosa, cały się trząsłem. Byłem poruszony. Było mi potwornie smutno. Nie chcę już tak żyć! Nie chcę deptać krwi Chrystusa. To był punkt zwrotny.
Dziś Łukasz jest nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej. Wielu kolegów, którzy ugrzęźli po uszy w narkotykach i błocie, wróciło do Boga, bo opowiedział im o spotkaniu Tego, „w którego ranach jest nasze zdrowie”.
Powiedział i zwiał
Ojciec Verlinde znakomicie się zapowiadał. Miał zaledwie 20 lat, a już przygotowywał doktorat z chemii i fizyki atomowej. Odrzucił wyniesione z dzieciństwa prawdy wiary. Wpadł po uszy w medytację transcendentalną. Nie wystarczały mu zwykłe spotkania, dotarł do guru, który stał za stosowaną przez niego techniką. Stał się jego uczniem. Był z nim zawsze i wszędzie. – Mogłem spędzić z nim długi okres w Himalajach – opowiada. – Zapoznałem się z fundamentem filozoficznym hinduizmu i buddyzmu. Poznałem praktyki nazywane na Zachodzie jogą. Osiągnąłem stan moksa, czyli nirwany. Oddałem się ćwiczeniom bez reszty. Znalazłem się w Indiach. Wszedłem w okultyzm. Czakry zostały już otwarte, więc pozwoliło mi to dotrzeć bardzo daleko. Medytowałem non stop. Przez całe tygodnie prawie 24 godziny na dobę, bez snu, przy minimum jedzenia! Jedną z mocy, które usiłuje się posiąść na Wschodzie, jest lewitacja – techniki kanalizujące energię kosmiczną, które pozwalają zdobyć wiele fantastycznych uzdolnień. Gdy opanuje się te energie, można mieć nieprawdopodobną władzę. Niewielu wie, za jak straszną cenę zdobywa się tę moc – opowiada.
Gdy medytował w niedostępnych dla zwykłych śmiertelników aśramach, nieznajoma osoba podeszła go niego i spytała: „A kim jest dla ciebie Jezus Chrystus?”. Był to jeden z lekarzy, którzy przylecieli z Europy. Powiedział te słowa i… spłoszony uciekł. Nie miał pojęcia, że będą one początkiem wielkiego przebudzenia, lokalnym trzęsieniem ziemi. – Niespodziewanie wszedłem na drogę, na której znajdował się Jezus – opowiada Verlinde. – Ukazał mi się, mówiąc: „Jak długo jeszcze każesz mi czekać?”. Przypomniał o swej ogromnej miłości. Pokazał mi królestwo.
Pełnego świadectwa Aldony Filipek można wysłuchać na stronie glosnapustyni.pl
Marcin Jakimowicz