Tło i didaskalia

Medialny spektakl związany z prywatnym życiem Kamila Durczoka jest jak termometr wskazujący gorączkę.

Można go oczywiście zbić i to na dwa sposoby: ekscytując się ciemną stroną ludzkiej natury lub angażując w obronę człowieka, którego niczym muchę ktoś chce zabić gazetą. Ta druga postawa jest wręcz naturalnym odruchem. Gdy już zamanifestujemy swój niesmak, wyrzucimy do koszta gazetę i wyłączymy telewizor, warto jednak zdobyć się na moment szerszej refleksji. Może właśnie teraz, bo za chwilę pochłoną nas zupełnie inne sprawy.

Otóż dużo ważniejsze od pierwszoplanowego bohatera jest w tym wypadku tło, na jakim go oglądamy. Miejsce pracy, jej charakter, relacje międzyludzkie, system panujących tam wartości, model kariery, system awansu… Mówimy o dużej firmie medialnej, korporacji będącej symbolem wysokiej jakości i profesjonalizmu. Firma jest oczywiście prywatna, nastawiona na zysk i oglądalność, ale przecież standardy dziennikarskie nie zależą od formy własności. Nie mają też związku z popularnością, a jeśli już, to taki, że komu więcej dano (kredytu zaufania), od tego więcej się wymaga. No i wygląda to kiepsko….

Dwadzieścia lat temu polskie media były ubogie i siermiężne. Zachodnie koncerny miały być lekiem na kryzys. Liczyliśmy na nowe technologie i ład korporacyjny. Dostaliśmy tylko blichtr, fajerwerki i wodotryski, ale już nie cywilizowane relacje międzyludzkie. Wielkie firmy okazały się zaskakująco małe, jeśli chodzi o poszanowanie godności pracownika, kulturę, szacunek, kształtowanie wzorców. Dziennikarz - jak pracownik każdej innej branży - stał się po prostu tanią siłą roboczą.

Chodzi nie tylko i nie przede wszystkim o styl bycia. Standardem w medialnych korporacjach jest instrumentalne traktowanie ludzi, zarówno na poziomie procedur, jak i wymagań. Śmieciowe są nie tylko umowy o pracę, ale podejście do jej sensu. Dziś można je streścić w powiedzeniu „nie ma kategorii prawdy, jest kategoria newsa”. A za tym idzie stachanowska pogoń za sensacją, coraz mocniejszy język, coraz silniejsze emocje i śmieciowe traktowanie młodych dziennikarzy, zwanych pieszczotliwie „cytrynkami” (od wycisnąć i wyrzucić).

Tak wyglądają kulisy i didaskalia. Mocniejsze niż pierwszy plan. Tak jak bardziej wstrząsające niż załamanie Kamila Durczoka przed radiowym mikrofonem jest wyznanie jego domniemanej, anonimowej ofiary, która przez szesnaście lat zaciskała zęby, bo o takiej pracy i takim życiu marzyła od dziecka.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Piotr Legutko