Gdzie byłeś św. Hubercie?

O tym, jak wygraliśmy z Hiszpanami jedną zdrowaśką.

Portal Fronda.pl obwieścił, że polska reprezentacja w piłce ręcznej wygrała z Hiszpanami dzięki wstawiennictwu św. Huberta, patrona sportowców – i dzięki temu zdobyła brązowy medal mistrzostw świata. Stwierdzenie to jest dość ryzykowne i budzi pewne wątpliwości. Bo jeśli św. Hubert jest patronem wszystkich sportowców, a nie tylko polskich, to dlaczego akurat Polacy wygrali?

Nasuwa się odpowiedź: byliśmy po prostu lepsi. Ale i Hiszpanie to katolicki naród, więc pewnie i na Półwyspie Iberyjskim miejsce miał szturm modlitewny. Rozgrywka była tak wyrównana, że w niebie do ponownego przeliczenia zdrowasiek, koronek i aktów strzelistych trzeba było zatrudnić dodatkowe aniołki. Stąd konieczna była dogrywka. Ostatecznie wygrała Polska: jedną zdrowaśką.

Niestety, im dalej w las, tym rola rzecznika prasowego św. Huberta staje się coraz trudniejsza – bo gdzie był święty, gdy w piątek przegraliśmy z drużyną składającą się w połowie z zagranicznych najemników, żartobliwie zwaną reprezentacją Kataru? Gdzie byłeś, św. Hubercie, gdy lali nas bisurmańcy? Ale i tu można znaleźć wytłumaczenie: w Willingen, gdzie tego samego dnia Kamil Stoch wygrał konkurs w skokach narciarskich, a Aleksander Zniszczoł zajął wysoką, jak na siebie, 15. pozycję.

No dobrze, spyta ktoś, ale czym dla świętego byłaby bilokacja – zwłaszcza teraz, gdy już jest tam, gdzie przez całe życie zmierzał. Tym bardziej że konkurs skoków zaczynał się po tym, jak skończył się mecz w szczypiorniaka: nie dałby rady obskoczyć obu imprez? Oczywiście, dałby. Stawiam jednak tezę, że nie chciał. Być może zwycięstwo w skokach było Stochowi, który do tego sezonu Pucharu Świata przystąpił z opóźnieniem spowodowanym kontuzją, niezwykle potrzebne. Być może dobry występ przydał się także Zniszczołowi, by po anulowaniu wyniku drugiego skoku w Sapporo, gdzie także mógł zająć wysoką lokatę, nie stracił wiary we własne możliwości. Gdyby do tego doszło jeszcze zwycięstwo z Katarem, nam, Polakom, w głowach by się poprzewracało.

A być może był jeszcze jakiś inny powód. Bóg, do którego tak naprawdę za wstawiennictwem świętych się modlimy, nie jest bowiem czarodziejem, który na zawołanie spełnia nasze marzenia. Czasem na nasze prośby reaguje przewrotnie, realizując je w innym czasie i na inny sposób, niż nam się wydaje, że powinien. Nie sądzę, by wsłuchiwał się w modlitwy o powodzenie drużyny piłkarskiej tylko po to, by sprawić radość polskim kibicom: to, do czego sportowcy przygotowują się latami, jest w jego logice środkiem, a nie celem. Bądź wola Twoja! Jako w niebie, tak i na boiskach Ziemi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Stefan Sękowski