Polscy celnicy udaremnili przemyt zakazanych w UE termometrów. Ciekawe, kiedy zarekwirują żarówki ekologiczne - legalne w Unii, a potencjalnie bardziej szkodliwe.
09.01.2015 15:05 GOSC.PL
Prawo to prawo, a urzędnik jest od tego, by je stosować. Jednak gdy prawo jest głupie, można by się przynajmniej jego egzekwowaniem nie chwalić. Tymczasem Izba Celna w Przemyślu z dumą informuje, że na przejściu granicznym w Krościenku udaremnila przemyt… 300 termometrów rtęciowych. „Termometry ukryte były w bagażu podręcznym kobiety. Podróżna przyznała się do przemytu termometrów, które najprawdopodobniej miały trafić do dalszej sprzedaży z zyskiem” – pisze rzeczniczka celników, pod koniec informacji prasowej dodając, jak bardzo szkodliwe są rtęć i jej opary. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy uratowani przed rtęciową apokalipsą.
Od sześciu lat nie można w Polsce sprzedawać termometrów rtęciowych. Zakazała tego Unia Europejska, rzekomo z myślą o zdrowiu Europejczyków. Co prawda w podobnym okresie eurokraci zakazali także sprzedaży innych żarówek niż ekologiczne, które akurat rtęć zawierają (i to w formie tlenku, potencjalnie dużo bardziej szkodliwego niż rtęć w termometrze), ale najwyraźniej miała w tym jakiś zamysł. Jaki, pewnie najlepiej wiedzą producenci tychże ekologicznych żarówek, a także, być może, producenci termometrów elektronicznych.
Dlaczego jednak sześć lat po wprowadzeniu dyrektywy komuś chce się szmuglować przez granicę termometry rtęciowe, skoro Unia pozwala na używanie innych termometrów? Termometr rtęciowy kosztował kilka-kilkanaście złotych (nie znam aktualnych czarnorynkowych cen tych urządzeń), termometr elektroniczny, który nie jest chłamem i wskaże dokładną temperaturę, a także nie zepsuje się za chwilę, kosztuje kilkadziesiąt. Rtęciowy jest także wygodniejszy w obsłudze niż np. termometry z galem. Jeśli zaś chodzi o szkodliwość rtęci, trzeba by się jej sporo nawąchać, więcej, niż znajduje się jej w termometrze, ewentualnie połknąć, co jest bardzo trudne, by mogło się stać coś złego. Państwo celnicy (do eurokratów się nie zwracam, bo to przypadek beznadziejny): czy nie lepiej więc przymknąć oko na „mrówki termometrowe” i zająć się poważniejszymi zagrożeniami?
Stefan Sękowski