Przez prawie 8 lat rząd PO-PSL nie zrobił nic dla systemowej naprawy służby zdrowia.
05.01.2015 14:41 GOSC.PL
Tytułowy apel nie tyczy się tysięcy lekarzy, którzy na początku tego roku zamknęli swoje przychodnie w proteście przeciwko wejściu w życie „pakietu onkologicznego”. Choć także lekarskiemu lobby można sporo zarzucić, to wina za zaistniałą sytuację leży po stronie rządu. Dziś mamy do czynienia z sytuacją skrajną, ale i tak co roku mamy do czynienia z tymi samymi przepychankami dotyczącymi podpisywania przez zakłady opieki zdrowotnej umów z Narodowym Funduszem Zdrowia, kończącymi się już nawet w październiku pieniędzmi, czy wieloletnimi kolejkami do specjalistów. 10 lat, jakie minęły od wejścia w życie eseldowskiej „reformy” służby zdrowia, likwidującej kasy chorych i wprowadzającej obecny, scentralizowany system oparty na monopolu NFZ, stanowczo wystarczą, by uświadomić sobie, że potrzebujemy zmian i to radykalnych. Tymczasem rządzący od ponad 7 lat Polską duet Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego nie zrobił absolutnie nic, by choć przybliżyć nas w tym kierunku. Co najwyżej raczy nas pseudoreformami w postaci „pakietu onkologicznego”, które skracają kolejki przez ich wydłużanie i obarczają lekarzy oraz pielęgniarki dodatkowymi papierkowymi obowiązkami.
A przecież moglibyśmy brać przykład z zagranicznych systemów ochrony zdrowia. Na przykład holenderskiego, który według Euro Health Consumer Index (EHCI) jest najbardziej przyjaznym pacjentowi systemem w Europie (dla porównania Polska znajduje się w tym rankingu obecnie na 32 z 35 miejsc). Tam długie kolejki nie stanowią większego problemu, podobnie jak dostęp do informacji medycznej czy – co najważniejsze – skuteczność metod leczenia. W Holandii obok państwowego ubezpieczyciela, który ze składek pokrywa leczenie w przypadkach chorób przewlekłych czy geriatrii, istnieje szereg ubezpieczalni prywatnych, które ze sobą konkurują.
Holenderska opieka zdrowotna ma jednak jedną podstawową wadę: jest bezsprzecznie najdroższa w Europie, jeśli chodzi o wydatki per capita. Przyjrzyjmy się więc systemowi japońskiemu, który jest według rankingu Bloomberg Business Week jednym z najbardziej efektywnych na świecie. Bloomberg oblicza wydajność porównując ze sobą oczekiwaną długość życia mieszkańców oraz wydatki na służbę zdrowia (publiczne i prywatne), dzięki czemu można dowiedzieć się, kto osiąga najlepsze efekty po jak najniższym koszcie. W Japonii istnieje kilku publicznych (w uproszczeniu: branżowych) ubezpieczycieli – pieniądze im przekazywane pokrywają 10-30% sumy wydatkowanej na leczenie. Resztę pacjenci wykładają z własnej kieszeni. To ogranicza nadmierny popyt na wizyty lekarskie.
Co prawda mniej płacimy za ochronę zdrowia niż Holendrzy czy Japończycy, ale za to żyjemy krócej i jesteśmy bardziej podatni na choroby cywilizacyjne. Zawsze można wskazać ileś przyczyn, dla których tak jest (w przeciwieństwie do obu wymienionych państw to my wychodziliśmy z komunistycznego zacofania), ale już te dwa przykłady pokazują, czego naszej służbie zdrowia brakuje: finansów, bardziej rozsądnego gospodarowania środkami i konkurencji wśród ubezpieczycieli. Wyciąganie dalszych środków z kieszeni podatników nie jest dobrym rozwiązaniem – w związku z czym należałoby wprowadzić różne formy współpłacenia za usługi zdrowotne przez samych pacjentów. Przydałby nam się też w końcu racjonalny koszyk świadczeń gwarantowanych – a także (to moim zdaniem najważniejsze), odejście od pseudoreformy Łapińskiego i zniesienie ubezpieczeniowego monopolu NFZ. Niestety wygląda na to, że zarówno obecny rząd, jak i opozycja (PiS i SLD), która chciałaby system jeszcze bardziej scentralizować, prędzej zmarnują kolejne lata, niż na serio zajmą się rozwiązaniem problemu. Obawiam się, że pacjent pozostanie przewlekle chory.
Stefan Sękowski