Indie są zainteresowane polskimi owocami i sokami. Oby nie dopłynęły tam zgniłe i sfermentowane.
12.12.2014 16:09 GOSC.PL
Polscy przemysłowcy, rzemieślnicy i rolnicy pojechali z Polską Agencją Informacji i Inwestycji Zagranicznych i przedstawicielami ministerstwa gospodarki do Indii promować swoje produkty i nawiązywać kontakty handlowe. Są wśród nich m.in. polscy sadownicy – ponoć Hindusom bardzo przypadły do gustu nasze jabłka i soki naturalne.
To bardzo dobrze. Polskiej ekspansji gospodarczej kibicuję nie od dziś, a szczególnie ważna stała się ona po wprowadzeniu przez Rosję embarga na praktycznie wszystkie polskie warzywa i owoce. Warto w nim widzieć szansę na uniezależnienie się od rosyjskiego, z przyczyn czysto politycznych wiecznie niepewnego odbiorcy, bo przecież przed embargiem prawie całość naszego eksportu np. jabłek szła do Rosji. I dlatego cieszyły mnie informacje o próbach zdobywania kolejnych rynków – arabskich, północnoafrykańskich, dalekowschodnich czy kanadyjskich.
Niestety, nie zawsze owo zdobywanie wygląda tak, jak powinno. Niedawno polskie jabłka dotarły do Singapuru… nadgnite, zaś polska wołowina do Japonii bez poświadczenia odpowiednich badań, które miała przejść w Polsce. Oba przypadki mogą mieć katastrofalne skutki – bo Singapur jest dla polskich jabłek rynkiem dziewiczym, zaś Japonia w sierpniu po wielu latach embarga związanego z wykryciem w Europie BSE zezwoliła na zakup polskiej wołowiny.
Nigdy nie dostanie się drugiej szansy, by zrobić pierwsze wrażenie. Mam nadzieję, że polscy sadownicy wykorzystają szansę, jaką daje im zainteresowanie importerów operujących na ogromnym rynku indyjskim. Taka okazja może się nie przydarzyć ponownie.
Stefan Sękowski