Na wschodzie Ukrainy są problemy z bieżącą wodą, prądem i ogrzewaniem; brakuje jedzenia i lekarstw; jeżeli nic się nie zmieni, zimą ludzi czeka katastrofa humanitarna - powiedział PAP ks. Grzegorz Rapa, polski kapłan z parafii w Ługańsku.
Z Charkowa ks. Rapa stara się pomóc parafianom, którzy zostali w obwodzie Ługańskim. Zorganizował zbiórki ciepłych ubrań w zaprzyjaźnionych kościołach w Niemczech i w Polsce. Współpracuje z Caritasem, współdziała też z konsulatem w Charkowie przy przekazywaniu pomocy materialnej mieszkającej na wschodzie Ukrainy Polonii. Kupuje niezbędne leki dla chorych, którzy zostali w Ługańsku - swoje potrzeby zgłaszają księdzu telefonicznie.
W zajętym przez separatystów mieście został budynek parafii z kaplicą, kancelaria, a także rzeczy osobiste księdza. Pod nieobecność proboszcza dobytku dogląda jedna z parafianek. Większość z podopiecznych księdza w pierwszych dniach konfliktu rozjechała się po Ukrainie; niektórzy wyjeżdżali nawet do Rosji.
"Nielicznym udało się np. dostać bezpłatne mieszkania socjalne w innych miejscach kraju, niektórzy wyjechali do swoich bliskich. Ale ile można siedzieć u rodzin, bez pieniędzy, bez pracy? Wielu z tych, którzy wyjechali wróciła już do swoich domów; o ile nie zostały zniszczone. Albo zajęte przez wojskowych" - zaznacza ksiądz.
Kapłan wspomina, że zanim wyjechał, miasto jakoś funkcjonowało - jeździła komunikacja miejska, działały sklepy; problemy były jednak z administracją. "Nie pracowały urzędy, nikt nie wiedział, kto rządzi" - wyjaśnia. Latem przez ok. miesiąc nie działały telefony, ani komórkowe, ani stacjonarne. Teraz wróciła łączność i ks. Rapa często dzwoni do Ługańska, żeby dowiedzieć się, jak żyją jego podopieczni.
"Zapanował terror - ludzie stali się nieufni i boją się rozmawiać. Mieszkańcy nie mają pieniędzy. Ze świadectw, które znam, wynika, że osoby, które pracują, nie otrzymują zapłaty, a ci na świadczeniach socjalnych próbują jeździć poza strefę zajętą przez separatystów, by im je wypłacono. W Ługańsku nie działają bankomaty. Brakuje wszystkiego, a ceny poszły trzykrotnie w górę. Trudno kupić paliwo" - opowiada ks. Rapa.
"Nie wierzę, że władze LNR i DNR (samozwańczych republik: Ługańskiej i Donieckiej, które na wschodzie Ukrainy proklamowali separatyści) szybko uporają się z odbudową infrastruktury. O ile wiem, w obwodzie donieckim jest dużo lepiej, ale w Ługańsku jest tragedia - są olbrzymie zniszczenia. Trudno będzie zapewnić stałe zaopatrzenie domów w prąd i wodę. Już brakuje lekarstw i środków higieny, jest tylko kiepskie jedzenie. Jeżeli przyjdą mrozy po 30 st., to ludzie będą umierać z zimna i chorób" - ostrzega ks. Rapa. Jego zdaniem władze LNR będą skrywać rzeczywistą liczbę zgonów wśród ludności.
Proboszcz, mimo obaw o przyszłość Ukrainy, wierzy, że będzie mógł wrócić do swojej parafii. "Pojadę do Ługańska, jak tylko będzie to możliwie. Jest jasne, że to się zawali - tam jest przecież tragedia, pytanie tylko kiedy?" - dodaje.