Wszyscy mówią „Nie jestem święty”, ale tylko święci mówią to z bólem.
01.11.2014 06:50 GOSC.PL
„Nie jestem święty” – to niezwykle popularne hasło. Bardzo się przydaje, gdy trzeba wyjaśnić, czemu robi się świństwa, draństwa i inne paskudztwa, a nie zamierza się z tym zerwać.
Z reguły ten, kto w takim celu mówi „nie jestem święty”, jest przekonany o czymś zupełnie przeciwnym, ale jako świętemu nie wypada mu się tym przecież chwalić. Pokora, skromność, sami rozumiecie.
Z tą świętością to w ogóle dziwna rzecz. Bo im kto jest naprawdę świętszy, tym wyraźniej widzi, jak bardzo jest nieświęty. I w dodatku ma rację. Dzieje się to na tej zasadzie, że gdzie jaśniej, tam lepiej widać zabrudzenia. To dlatego kto się więcej spowiada, ten widzi coraz więcej powodów do spowiadania się. I nie są to powody wyimaginowane. Bo też w świętości nie chodzi o osiągnięcie stanu bezgrzeszności, tylko o złączenie się z Jezusem. Bez Niego nikt nie utrzymałby się nawet przez chwilę w łasce uświęcającej. Z czasem dojdzie i do bezgrzeszności, bo w niebie nie ma niczego, co byłoby nieczyste. Niczego tam nie ma, co nie podobałoby się Bogu. Na ziemi jednak wszyscy jesteśmy skażeni i nawet najszczytniejsza motywacja jest podszyta egoizmem. To jednak Boga nie zraża. Nie oczekuje od nas sukcesów, tylko walki. Sukcesy są w jego mocy, w naszej – wola pełnienia Jego woli. W oczach Boga właśnie ta wola jest cenna – i właśnie ona decyduje o świętości.
Mamy więc paradoks: świętość osiąga ten, kto wie, że nie jest święty, ale chce nim być. Świętość na ziemi się dzieje, po śmierci się utrwala. Kto chce być zbawiony, ten musi być święty. Innej możliwości nie ma, bo w niebie są wyłącznie święci.
Franciszek Kucharczak