Victor Orban wycofuje się z pomysłu opodatkowania korzystania z Internetu. Nawet on jest bezsilny wobec wszechwładzy Sieci.
Zaczęło się od tego, że minister finansów Węgier zaproponował nałożenia na przesłanie każdego gigabajta danych podatku o równowartości 2 zł. Pomysł nie spotkał się, delikatnie mówiąc, z aprobatą Węgrów- tysiące z nich wyszło na ulice, by przeciwko niemu protestować. Gdy Victor Orban wrócił z urlopu stwierdził, że pomysł należy jeszcze raz przemyśleć – i w ramach „narodowych konsultacji” przedyskutować z obywatelami.
Podatek od Internetu to pomysł kontrowersyjny, ale można go różnie uzasadnić – np. potrzebą walki z piractwem, czy jako środek finansujący „darmową” dostawę Internetu (akurat nie w Węgrzech). Madziarzy zrozumieli go jednak jako próbę ograniczania wolności słowa. Co ciekawe, z tak ostrymi protestami nie spotkała się np. restrykcyjna ustawa medialna, która pozwala karać za „niezrównoważone politycznie” publikacje. Podczas tegorocznych wyborów parlamentarnych odnowili mandat Orbana i jego Fideszu do rządzenia krajem.
Orban jednak wie, że w przyszłości ci sami Węgrzy, którzy dali mu władzę, mogą mu ją odebrać. I stąd zdecydował się wycofać z pomysłu opodatkowania Internetu. Nie jest pierwszym europejskim politykiem, który kapituluje przed internautami. Abstrahując od oceny jego rządów i samej propozycji – trochę to smutne, że dziś nic nie jest w stanie tak zmobilizować ludzi, jak groźba ograniczenia im możliwości korzystania z Sieci.
Stefan Sękowski