Chodzić z dziećmi do kościoła? Nie chodzić? Organizować Msze „specjalistyczne” czy nie? Karmić na Mszy? Zmuszać dzieci do uczestnictwa we Mszy? Stać z dzieckiem z przodu czy pokornie zająć miejsce z tyłu, w gotowości do ewakuacji?
Przede wszystkim warto zdawać sobie sprawę, że nie ma obowiązku uczestnictwa małych dzieci we Mszy św. Według prawa kanonicznego obowiązek kościelny obejmuje dzieci od lat 7. Należy pamiętać, że kościół jest miejscem szczególnym, przeznaczonym do wspólnej modlitwy, i że ludzie, którzy tam przychodzą, mają prawo do skupienia. Wolno im więc oczekiwać od nas odpowiedniego zachowania naszych dzieci. Dlatego nie dziwmy się i nie zżymajmy za bardzo, gdy komuś nasze szalejące dzieci będą przeszkadzać. Wrażliwość każdego człowieka jest inna i trudno nam czasem przewidzieć, co komu może dokuczyć. Pamiętam nasze z mężem zdziwienie, gdy po którejś Eucharystii nasz nieżonaty kolega skarżył się, że dzieci dokazywały tak bardzo, że nie mógł się w ogóle skupić. Podczas gdy naszą obserwacją było (a staliśmy w tym samym miejscu), że dzieci zachowywały się podówczas wyjątkowo grzecznie. Z kolei przypomina mi się moja własna refleksja po Mszy, w czasie której podczas podniesienia pewien prześliczny chłopczyk przechadzał się główną nawą wzdłuż ławek, uśmiechając się tak czarująco do siedzących w nich ludzi, że kolejne torebki otwierały się z trzaskiem w poszukiwaniu cukiereczków, którymi chciano go natychmiast uraczyć. Pan Jezus ukazywany właśnie naszym oczom nie miał najmniejszych szans z nim konkurować. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy taki słodki uśmiech czasem nie bardziej przeszkadza uczestnikom Mszy świętej niż głośny płacz, skoro na jego widok przestaje liczyć się dla nas to, co dzieje się na ołtarzu, a dziecko skupia na sobie uwagę wiernych należną Chrystusowi. Co nie oznacza, że daję zielone światło histerycznym wrzaskom. Awanturującego się delikwenta należy jak najszybciej wyprowadzić w celu uspokojenia. Niedobrze jest także, gdy nasz potomek obierze sobie główną nawę lub stopnie ołtarza za miejsce bezkarnego wylegiwania się. Uświadomienie naszemu dziecku, że są w kościele miejsca, do których wchodzić po prostu nie wolno, to jeden z naszych podstawowych obowiązków i choć zakazany owoc wabi, należy niewzruszenie bronić zakazu wstępu do prezbiterium czy nietykalności ołtarza. Pozwólmy dziecku być dzieckiem, wracajmy pamięcią do naszego dzieciństwa, aby Msza święta nie stała się cotygodniowym familijnym thrillerem, ale i wymagajmy, bo jest to oznaka miłości i do Boga, i do bliźnich, i do naszych dzieci.
Msza święta „infantylna”
A może jednak, skoro bywa tak ciężko, rzeczywiście zaczekać z kościelną inicjacją, aż dziecko osiągnie wiek szkolny, a wtedy być może Msza jako owoc zarezerwowany dotychczas tylko dla wtajemniczonych i dorosłych, stanie się kuszącą propozycją? Albo jeśli już ofiarnie chcemy zabierać dzieci do kościoła niemal od urodzenia, co lepsze dla rodziny: Msza „dorosła” z pożytkiem dla życia duchowego rodziców (kosztująca ich jednak dużo stresów), czy nastawiona na odbiorcę w wieku 4+ Msza święta „infantylna”, pełna jakże często zbyt daleko idących dziecięcych dostosowań? Oczywiście każdy sam wybierze rozwiązanie dostępne i właściwe dla swojej własnej rodziny. Mnie osobiście jednak przeszkadza robienie z Eucharystii swego rodzaju liturgicznego spektaklu, tylko po to, by uatrakcyjnić jej odbiór małym uczestnikom. Przecież Eucharystia, niezależnie od tego, kto w niej uczestniczy, pozostaje zawsze największym misterium naszej wiary, powinna więc być przeżywana w sposób najbardziej stosowny do okoliczności. Pojawiające się więc próby zmiany nawet części stałych, np. gdy w ramach aktu pokuty pojawia się piosenka: „Przepraszam Cię Boże skrzywdzony w człowieku”, a w miejsce Baranku Boży śpiewane jest „Przyjdź do nas cicho jak Baranek” wydają się być zdecydowanym nadużyciem. Nie chodzi nam przecież o to, by tworzyć odrębny rodzaj liturgii dziecięcej. Dyrektorium o Mszach z udziałem dzieci Kongregacji Kultu Bożego z 1973 r. mówi przecież wyraźnie, że Msza święta z udziałem dzieci ma być zawsze przygotowaniem do uczestnictwa we Mszy świętej dorosłych. Naszym – a właściwie naszych duszpasterzy – usilnym staraniem powinno być więc zachowanie zasadniczej identyczności obrzędów, wprowadzając jedynie pewne niezbędne modyfikacje, konieczne dla owocnego uczestnictwa dzieci w Eucharystii. By nie wprowadzać w ich głowach niepotrzebnego zamętu.
Msza z udziałem dzieci
Jakiego rodzaju mogą to być modyfikacje? Zamiast dwóch stosuje się często jedno czytanie. Krótka homilia przybiera formę dialogowaną, ponieważ dzieci w wieku przedszkolnym zapamiętują najlepiej coś, w czym aktywnie uczestniczą, a ksiądz wybiera jeden czy dwa wątki z usłyszanego słowa Bożego, razem z dziećmi przekuwając słowo w życie. W głowach dzieci zostaje także to, co przyciąga ich szczególną uwagę, dlatego pomocne może być posługiwanie się przez księdza obrazem, czasem konkretnymi rekwizytami, które wyciągane „z rękawa” budzą czasem śmiech, a zawsze zainteresowanie dzieciaków. Pamiętać należy także o rodzicach, którym również należy się kilka słów pouczenia. W niektórych kościołach (u dominikanów np.) praktykuje się przeprowadzanie liturgii słowa oddzielnie dla rodziców i dzieci, pomyśl ten jest wart rozważenia, jeśli są ku temu warunki lokalowe, wspominał o nim także ksiądz Blachnicki. Na tym rozwiązaniu bardzo zyskują rodzice, którzy mogą wysłuchać homilii dedykowanej sobie. Jest to także praktyka stosowana na rekolekcjach dla rodzin.
Nasza rola
Na powyższe modyfikacje wpływ mamy często niezbyt wielki, zastajemy je zazwyczaj w naszych kościołach. Co jednak my sami jako rodzice możemy zrobić, by ułatwić dzieciom uczestnictwo w niedzielnej Mszy? Przede wszystkim możemy dzieci do Eucharystii wcześniej przygotować w domu. Przeczytać czytania, które pojawią się tego dnia, porozmawiać o nich z dziećmi. Wtedy nawet chwilowe rozproszenie uwagi w kościele nie doprowadzi do zagubienia ogólnego sensu czytania. Bardzo ważne jest także, aby dzieci mogły w nas widzieć wzór uczestniczenia w Eucharystii, dlatego nie warto ich wysyłać pod ołtarz w towarzystwie rówieśników (chyba, że na czas homilii dialogowanej), bo dzieci oddziałują na siebie wzajemnie nie zawsze z pozytywnym skutkiem. Niech pod naszym czujnym okiem uczą się właściwych postaw. Mamy wtedy także sposobność, by tłumaczyć im to, co dzieje się na ołtarzu, choć katechezy tego rodzaju nie należy zbytnio nadużywać, aby Mszy świętej nie przegadać, ale w niej uczestniczyć. Warto także namawiać dzieci do angażowania się w liturgię, poprzez uczestnictwo w scholi czy służbie liturgicznej. Dobrze jest także samemu się w liturgię angażować, zgłosić się do przeczytania czytań czy zaśpiewania psalmu, wystrzegając się raczej przydzielania tych zadań dzieciom. Proklamacja słowa Bożego to zadanie niezwykłej wagi i dlatego musi być ono przeczytane głośno i wyraźnie. Należy czytanie takie wcześniej przygotować, nie można bowiem ryzykować, że z powodu naszej niestaranności lub tremy dziecka słowo Boże do kogoś nie dotrze i być może, przez nasze zaniedbanie, nie przemieni jego życia. Dzieci powinny widzieć nas angażujących się w przygotowanie liturgii, a nie tylko przychodzących „na gotowe”. Będzie to dla nich przykład i zachęta. Wtedy i one na Eucharystii będą chciały czuć się potrzebne, a w kościele poczują się jak w domu. Aby dzieci owocniej uczestniczyły w Eucharystii dobrze jest oswajać je z właściwym, poważnym słownictwem, unikając infantylnych określeń typu: Bozia, kościółek, paciorek itd. Zaznajamiać należy także z miejscem, warto więc przychodzić do kościoła poza Mszą, tłumacząc dziecku, jak się nazywają poszczególne części czy elementy wystroju świątyni (prezbiterium, ołtarz, tabernakulum, konfesjonał, stacje drogi krzyżowej) i czemu służą.
Indywidualne podejście
Z własnego doświadczenia wiem, że uczestnictwo we Mszy z dziećmi bywa trudne, dlatego musimy zachować sporą dozę elastyczności. Zachęcam do niepoddawania się i mimo okresowych uciążliwości przyprowadzania dzieci na Eucharystię. Jest szansa, że jeśli dziecko dostrzeże regularność i nieuchronność tego niedzielnego rodzinnego rytuału, szybciej zrozumie, jak się należy zachować. Każde dziecko jednak wymaga indywidualnego traktowania, dlatego czasem, gdy sytuacja tego wymaga, dobrze jest na jakiś czas „odpuścić”. Nie przesadzajmy także z ilością dodatkowych kościelnych atrakcji, ale je umiejętnie i oszczędnie dawkujmy, kontrolując na bieżąco czy nie powodują negatywnych skutków ubocznych. Jedna Msza w tygodniu to dość dla normalnego dziecka, a jeśli potomka przetrenujemy w tym względzie, to nie powinniśmy się dziwić, że kiedy tylko uwolni się spod naszej jurysdykcji, do kościoła nie będzie przychodzić wcale. Znam niemało takich przypadków.
Eucharystia z miłości czy z obowiązku?
Czy do chodzenia do kościoła należy zmuszać? Niejeden raz spotkałam się ze stwierdzeniem, że kwestią wiary powinna kierować miłość, a nie obowiązek, a do miłości (ani Boga, ani żadnej innej) nie można nikogo przymusić. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, niemniej nie bałabym się wprowadzenia coniedzielnego obowiązku rodzinnego uczestnictwa w Eucharystii. Przynajmniej do pewnego wieku. Nie będziemy przecież naszego pięciolatka zostawiać samego w domu tylko dlatego, że nie chce mu się z nami iść do kościoła. Idziemy razem i już. Kiedy jednak dzieci wchodzą w wiek młodzieńczego buntu, bardzo wskazana w tym temacie jest ostrożność i delikatność. Młody człowiek kształtuje swoją tożsamość często w oparciu o wartości, którym hołdują rodzice, w pewnym momencie jednak (także pod wpływem nacisków środowiska) poczuje potrzebę ich zakwestionowania. Jeśli zaczniemy wtedy naciskać, przymuszać, straszyć czy szantażować, reakcję łatwo przewidzieć. Nie wódźmy więc naszej młodzieży na pokuszenie. Albowiem, aby młody człowiek mógł coś wybrać, musi mieć najpierw możliwość to odrzucić. Dlatego uzbrójmy się w cierpliwość i modlitwę, próbujmy zachęcać, zarażać własnym przykładem i świadectwem wierząc, że Pan Bóg zatroszczy się o Swoje i nasze dzieci.
Agnieszka Zawisza