Sadownicy wolą sprzedawać jabłka na rynku, niż czekać na rekompensaty nie dlatego, że są głupi, ale dlatego, że uważają, iż mniej na tym stracą. Zamiast ich obrażać, minister Sawicki powinien ogarnąć bałagan w rozpatrywaniu wniosków i zabrać się za reformy, a nie tylko o nich mówić.
Jabłka gnijące pod drzewami lub przepełnione chłodnie, ciężarówki z towarem zawracane z granicy – tak wygląda dla polskich rolników i eksporterów rosyjskie embargo na warzywa i owoce. Szczególnie odczuwają je producenci z tych branż, które były najmocniej uzależnione od rynku rosyjskiego. Eksportujący na przykład jabłka do Rosji tracą rynki zbytu i próbują sprzedać je Polakom – wchodząc w paradę tym, którzy już wcześniej byli obecni na rynku wewnętrznym. Efektem jest szybki spadek cen i świadomość, że nie ma co liczyć na zysk. Na współczucie ministra Sawickiego także, zwłaszcza gdy nie czeka się na unijne rekompensaty. – Jeśli zaproponowaliśmy już w połowie sierpnia instrument wycofania z rynku, w którym za jabłka proponujemy 27 groszy, a frajerzy wiozą jabłka na przetwórstwo po 12–14 groszy, ich wybór – powiedział w wywiadzie udzielonym portalowi mPolska24.pl. Ale nie tylko oni mają być zdaniem ministra frajerami, bo również ci, którzy nie zrzeszają się w grupy producenckie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stefan Sękowski