Polska skierowała do Wielkiej Izby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu odwołanie od wyroku ETPC ws. więzień CIA. MSZ podkreśla, że to Trybunał może upublicznić składane dokumenty, zatem rząd nie upubliczni wniosków odwoławczych i nie komentuje ich treści.
Rząd - jak poinformował PAP rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski - w czwartek 23 października złożył odwołanie od wyroków ETPC w sprawie skarg złożonych przez Palestyńczyka Abu Zubajdę i Saudyjczyka Abd al-Rahim al-Nashiriego.
"Stosownie do zasad postępowania przed Trybunałem to on, a nie rząd, może upublicznić treść składanych dokumentów. Z tego też względu rząd nie upublicznia przesyłanych wniosków odwoławczych ani też nie komentuje ich treści" - oświadczył rzecznik resortu spraw zagranicznych.
W lipcu ETPC uwzględnił skargi na Polskę, jakie złożyli Abu Zubajda i Abd al-Rahim al-Nashiri. Obaj twierdzą, że w latach 2002-2003 zostali - za przyzwoleniem polskich władz - osadzeni przez CIA w tajnym więzieniu w Polsce, gdzie CIA ich torturowała.
Polska wnosiła o odrzucenie skarg, co uzasadniała m.in. faktem, że wciąż toczy się polskie śledztwo ws więzienia CIA, a zajmując wcześniej stanowisko, rząd mógłby wpłynąć na ocenę sprawy przez niezależną prokuraturę.
Trybunał orzekł jednak, że Polska naruszyła m.in. zakaz tortur i nieludzkiego traktowania w sprawie więzień CIA, a polskie śledztwo jest nieefektywne. Ocenił jako "wystarczająco przekonujące" twierdzenia skarżących o uwięzieniu i torturowaniu ich w Polsce m.in. dlatego, że polski rząd tym twierdzeniom nie zaprzeczył. ETPC orzekł, że Polska ma zapłacić obu skarżącym po 100 tys. euro zadośćuczynienia za naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Zubajdzie przyznano dodatkowe 30 tys. euro zwrotu kosztów.
Zarazem podkreślono, że "wyłączną odpowiedzialność" za przesłuchania i tortury w Starych Kiejkutach ponosi CIA i uznano, że jest mało prawdopodobne, by przedstawiciele polskich władz byli świadkami tego, co działo się w tym miejscu lub też dokładnie o tym wiedzieli. ETPC uznał ponadto, że Polska nie wywiązała się też z obowiązku należytej z nim współpracy.
Jak poinformował w piątek PAP wiceminister spraw zagranicznych Artur Nowak-Far - który reprezentował polski rząd w Strasburgu - rząd zdecydował się na wniesienie odwołania od wyroków ETPC, bo - jak on sam podnosił już wcześniej, np. na forum komisji sejmowych - orzeczenia te, jeśli zostaną utrzymane w mocy w obecnym kształcie, mogą negatywnie rzutować na zachowanie spójności systemu Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności.
Nowak-Far już wcześniej podkreślał, że z informacji, które rząd podnosił przed złożeniem odwołania, wynikała potrzeba, by Wielka Izba Trybunału w szczególności przyjrzała się standardowi dowodowemu w postępowaniu przed Trybunałem. Wiceszef MSZ mówił wówczas, że Trybunał nie wypracował uregulowań dotyczących ochrony informacji niejawnych, które w postępowaniach miałyby mu przekazać pozwane państwa.
Jak wskazywał, Polska jest tym z krajów europejskich, który jest najbardziej zaawansowany w wyjaśnianiu okoliczności podnoszonych w skargach. Z tego też względu - jak podkreślał - trudno zrozumieć, dlaczego Trybunał zdecydował się na orzekanie w obu sprawach bez czekania na wyniki postępowania krajowego.
Z kolei Prokurator Generalny Andrzej Seremet, mówiąc w połowie tego tygodnia PAP o kończących się wówczas pracach nad odwołaniem do ETPC, powiedział, że: "nasze argumenty będą takie, że formułując zarzut o braku współpracy Polski z Trybunałem, w istocie ETPC nie zechciał przygotować formuły zapoznania Trybunału przynajmniej w jakimś zakresie, z niejawnymi materiałami śledztwa - a do tego byliśmy gotowi".
"Być może problemem jest to, że takiej procedury Trybunał nie ma uregulowanej. Możliwe, że to z tego powodu, iż badanie przez ETPC spraw w toku jest rzadkością, bo najczęściej rozpoznawane są tam sprawy zakończone na szczeblu krajowym. Trybunał kładzie duży nacisk na jawność postępowań. A my nie mogliśmy udostępnić materiałów śledztwa z uwagi na nałożoną na te materiały najwyższą klauzulę bezpieczeństwa" - mówił Seremet w wywiadzie dla PAP.
Domniemanie, że w Polsce - i w kilku innych krajach europejskich - mogły być tajne więzienia CIA, wysunęła w 2005 r. organizacja Human Rights Watch. Według niej takie więzienie w Polsce miało się znajdować na terenie szkoły wywiadu w Kiejkutach lub w pobliżu wojskowego lotniska w Szymanach na Mazurach. Polscy politycy różnych opcji politycznych wielokrotnie zaprzeczali, by takie więzienia w Polsce istniały.
Prowadzone od sierpnia 2008 r. śledztwo bada, czy była zgoda polskich władz na stworzenie w Polsce tajnych więzień CIA w latach 2002-03 i czy ktoś z polskich władz nie przekroczył uprawnień, godząc się na tortury, jakim w punkcie zatrzymań CIA w Polsce mieli być poddawani podejrzewani o terroryzm. W połowie października śledztwo Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie w sprawie domniemanych więzień CIA w Polsce zostało przedłużone o kolejne sześć miesięcy, tj. do 11 kwietnia.
W styczniu br. "Washington Post" napisał m.in., że Polska miała dostać w 2003 r. od USA 15 mln dolarów za udostępnienie Amerykanom ośrodka w Kiejkutach. Zaraz po tej publikacji krakowska prokuratura ujawniła, że w śledztwie zarzuty przedstawiono jednej osobie będącej w chwili czynu funkcjonariuszem publicznym. Nie podano, ani kto to jest, ani kiedy zarzuty postawiono. W marcu 2012 r. "Gazeta Wyborcza" napisała, że zarzut ws. więzień CIA postawiła w styczniu 2012 r. b. szefowi Agencji Wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Według "GW", chodziło o przekroczenia uprawnień oraz naruszenie prawa międzynarodowego przez "bezprawne pozbawienie wolności" i "stosowanie kar cielesnych" wobec jeńców wojennych. Siemiątkowski nie komentował sprawy.