Duszpasterstwo małżonków w kryzysie nie może być organizowane w taki sposób, by ci, którzy - mimo kryzysu - trwają w wierności małżeńskiej, nie tylko byli opuszczeni przez małżonka, lecz również czuli się zapomniani przez Kościół.
Pierwszy tydzień obrad Nadzwyczajnego Synodu Biskupów oraz pierwsza wersja pisemnego podsumowania prac synodalnych wprowadziły niepokój wśród wielu katolików. Niewielka grupka – jak się później okazało – uczestników Synodu z pomocą laickich mediów usiłowało sprawić wrażenie, że Synod gotów jest zmienić naukę Jezusa o nierozerwalnym małżeństwie i że największą troską Kościoła jest wspieranie osób żyjących w związkach cudzołożnych lub homoseksualnych.
Od początku byłem całkowicie spokojny o to, że Kościół nigdy nie zmieni Jezusowego nauczania o tym, że małżonków, których Bóg złączył, człowiek nie ma prawa rozdzielać. Drugi tydzień obrad synodalnych potwierdził tę moją pewność. Ogromna większość biskupów stanowczo i publicznie oznajmiła, że nie zagłosuje za przyjęciem dokumentu końcowego, jeśli będzie w nim cokolwiek niezgodnego z Ewangelią.
O wiele bardziej zaniepokoił mnie ten drugi, duszpasterski aspekt dyskusji synodalnych. Niepokojący i bolesny jest zwłaszcza fakt, że ci uczestnicy synodu, którzy głośno wyrażali wielką troskę o los małżonków rozwiedzionych, żyjących obecnie w związkach cudzołożnych, nie wyrażali żadnej troski o los małżonków opuszczonych, którzy są wierni złożonej przed Bogiem przysiędze, trwają w czystości i czekają na powrót małżonka, który odszedł i zdradził. Niepokojący jest również fakt, że ci uczestnicy Synodu, którzy troszczą się o małżonków łamiących przysięgę i krzywdzących swoich bliskich, nie wyrażają podobnej troski o los skrzywdzonych dzieci, które są największymi ofiarami kryzysu rodziny.
Jezus najpierw troszczył się o krzywdzonych, a dopiero w drugiej kolejności zajmował się krzywdzicielami, by mobilizować ich do nawrócenia. Grzechem założycielskim duszpasterstwa małżeństw w kryzysie stał się fakt, że większość duchownych zaczęła od tworzenia grup dla krzywdzicieli, zamiast zacząć od tworzenia grup formacyjnych dla osób krzywdzonych, czyli dla opuszczonych małżonków i dla cierpiących dzieci. Takie osoby są szczególnie bliskie sercu Boga i fakt ten powinien być jednoznacznie widoczny w duszpasterstwie. Nie może być tak, że dziecko opuszczone przez rodzica, który żyje teraz w związku cudzołożnym, widzi, że ksiądz w czasie Mszy św. udziela temuż rodzicowi błogosławieństwa hostią (widziałem tego typu zwyczaje w niektórych polskich parafiach), a w żaden publiczny sposób nie okazuje wsparcia rodzicowi, który trwa w wierności i czystości małżeńskiej.
Tego typu sytuacja wpisuje się w tworzenie mentalności antymałżeńskiej. Niezależnie bowiem od intencji danego duszpasterza, sygnał dla wspólnoty jest czytelny: oto nawet ksiądz nie wspiera małżeństwa, wierności i czystości, lecz zajmuje się głównie tymi ludźmi, którzy łamią przysięgę małżeńską, krzywdzą swoich bliskich i wikłają trzecie osoby w związki cudzołożne. Jeśli chcemy być wierni Ewangelii, to pierwszym zadaniem duszpasterskim w obliczu kryzysu małżeństw, jest tworzenie grup wsparcia dla opuszczonych małżonków i dla krzywdzonych dzieci. Wtedy dla wszystkich będzie jasne, że w środku serca Kościoła są ci, którzy w każdej sytuacji pozostają wierni Jezusowi i że Kościół w imieniu Jezusa w każdej epoce pozostaje stanowczym obrońcą ludzi krzywdzonych.
ks. Marek Dziewiecki