Niemcy chcą przekonać Komisję Europejską, by nie karała Francji za nadmierny deficyt. To dowód na to, że wszelkie pakty fiskalne są nic nie warte.
16.10.2014 10:45 GOSC.PL
Berlin będzie przekonywał KE do niestosowania wobec Paryża sankcji za ogromny deficyt, zapisany w projekcie budżetu na 2015 rok. Jako że nie spadł on poniżej 3 proc. PKB i powiększy i tak już ogromne zadłużenie kraju, Bruksela może zażądać zapłacenia wysokich kar finansowych. Zwłaszcza, że Francja jest jedną ze stron paktu fiskalnego, który teoretycznie miał doprowadzić do zwiększenia dyscypliny budżetowej państw strefy euro.
Teoretycznie, bo do tej pory żadne groźby kar nie doprowadziły do zmiany polityki fiskalnej państw członkowskich (żeby było zabawnie, pakt fiskalny wprowadzono z powodu permanentnego łamania Paktu Stabilności i Wzrostu). Francja łamie zasady już trzeci raz – i wygląda na to, że trzeci raz może zostać uratowana dzięki sojuszowi z Niemcami. Co innego Grecja, Irlandia czy Portugalia; te muszą wprowadzać restrykcyjne (i, swoją drogą, konieczne) reformy.
To pokazuje, że w Unii Europejskiej są równi i równiejsi. Najwięcej do powiedzenia w UE ma największe państwo członkowskie – Niemcy, od którego zdania zależy także polityka wewnętrzna innych państw. Głos Berlina liczy się w europejskiej polityce nieporównywalnie bardziej, niż wskazywałaby na to np. arytmetyka liczenia głosów w Radzie Unii Europejskiej i nie jest wykluczone, że KE kierowana przez Luksemburczyka Jean-Claude’a Junckera, który zawdzięcza swoją posadę m.in. determinacji Angeli Merkel, faktycznie przychyli się do prośby o nie karanie Francji. A jeśli ktoś uważa, że teraz to już rządzący w Paryżu się opamiętają i zrobią coś z rosnącym długiem, to może się srogo zawieść: skoro do tej pory nie było to konieczne, to pewnie nic w tym względzie się nie zmieni.
Stefan Sękowski