Szczyt w Mińsku nie rozwiąże konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Największe korzyści z niego odniesie… Białoruś.
26.08.2014 10:53 GOSC.PL
We wtorek w stolicy Białorusi odbędzie się szczyt Unia Europejska-Ukraina-Unia Celna, który ma dotyczyć wdrażania umowy stowarzyszeniowej UE-Ukraina, kwestii energetycznych i rebelii w Donbasie. Będzie polegał na serii dwustronnych spotkań – nie wiadomo, czy dojdzie w czasie niego do rozmów między prezydentami Rosji i Ukrainy.
Trzy tematy poruszane w czasie szczytu są ze sobą nierozłącznie związane. Rosja wykorzystała protesty na Majdanie (pierwotnie będące sprzeciwem wobec rezygnacji byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza z podpisania umowy stowarzyszeniowej) jako pretekst do aneksji Krymu, a także nieoficjalnej agresji na wschodnią Ukrainę. Częścią konfliktu jest odłączenie Ukraińcom przez Rosjan dostępu do gazu, jednak najważniejszym jego elementem są walki zbrojne. Trudno oczekiwać, że mińskie spotkanie rozwiąże te problemy. Tak naprawdę nie da się znaleźć rozsądnego kompromisu. Uznanie przez Kijów „niepodległości” kryptopaństw zbudowanych na wschodzie kraju przez terrorystów oznaczałoby kapitulację prezydenta Poroszenki. Na to z pewnością nie pójdzie, zwłaszcza, że niebawem Ukrainę czekają wybory parlamentarne. Z kolei Rosjanie na pewno nie wycofają swoich „rebeliantów” ze wschodniej Ukrainy – dzięki nim mogą niemal bez końca destabilizować swojego sąsiada.
Raczej niewielką rolę podczas rozmów będą odgrywali przedstawiciele UE. Warto zauważyć, że o ile Rosja, Ukraina, Białoruś i Kazachstan będą reprezentowane na najwyższym szczeblu, czyli przez prezydentów, o tyle UE wysłała na rozmowy trzech komisarzy. Oczywiście UE nie ma swojego „prezydenta”, choć tak potocznie nazywany jest czasem Przewodniczący Rady Europejskiej (H. van Rompuya zabraknie w Mińsku), jednak w pewnym uproszczeniu można uznać, że z głowami państw będą rozmawiali unijni ministrowie. W dodatku tacy, którzy już niebawem przestaną pełnić swoje funkcje. Zresztą szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton przez ostatnie pięć lat pokazała, że nie jest w stanie reprezentować twardego kursu wobec kogokolwiek - podobnie jak i cała Unia, miesiącami dywagująca nad sensownością wprowadzania antyrosyjskich sankcji. Ponadto trudno sobie wyobrazić, by stolica państwa, jakim jest Białoruś, członka Unii Celnej, była najbezpieczniejszym miejscem do uzgadniania np. warunków przyszłej współpracy UE-Ukraina – co także zawęża sens tego spotkania.
Uczestnicy wyrażą więc, co im leży na wątrobie, być może nawet nie w bezpośredniej rozmowie – i nic konkretnego z tego nie wyniknie. Skorzystać na szczycie może głównie… Białoruś prezydenta Łukaszenki. Kraj przez niego rządzony jest od lat izolowany jako komunistyczny skansen i satrapia. Jednak teraz to on jest gospodarzem i inicjatorem spotkania, które ma rzekomo zakończyć konflikt we wschodniej Europie. Ponadto warto zauważyć, że wbrew pozorom Białoruś jako członek UC wcale nie jest bezwolną rosyjską satelitą. Nie będąc mocarstwem stara się ugrać coś dla siebie, manewrując między zwaśnionymi stronami – na przykład oferując Polsce i innym krajom UE możliwość ominięcia rosyjskiego embarga na owoce. Podczas gdy Petro Poroszenko wróci do Kijowa z niczym, Władimir Putin do Moskwy z kilkoma propagandowymi obrazkami dla tamtejszej telewizji, a przedstawiciele UE z poczuciem odbębnienia kolejnego rytualnego szczytu, Łukaszenka zostanie w Mińsku z kilkoma nowo zawartymi dealami i w chwale rozjemcy.
Stefan Sękowski