Łaska rozpaczy

Bywało, że nie wiedziałam, kto jest ważniejszy: mój chłopak czy Bóg. Często liczyło się to, czego my chcemy, a nie to, co jest słuszne. Nie potrafiłam mu odmówić, samej sobie też nie potrafiłam odmówić…

Chciałabym przedstawić Wam niezwykłą opowieść, która stała się częścią mojego życia. Czuję, że to jest słuszne, że Bóg tego chce. Napisanie tego świadectwa nie jest dla mnie sprawą łatwą, ale chciałabym, by ono zmieniło coś w życiu innych. Żeby każdego utwierdziło w przekonaniu, że Bóg jest zawsze przy nas. Jest bliżej nas niż myślimy. To jest wspaniałe!

Mam 22 lata. A gdy wszystko zaczęło się psuć, miałam lat 20. Ukończyłam technikum i już wtedy od dawna byłam z moim chłopakiem. Miałam problem z grzechem nieczystości i doszło do tego, że myśli zaczęły same biec w złą stronę. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego współżycie jest grzechem, skoro tak wielu ludzi nie widzi w tym nic złego. Bywało, że nie wiedziałam, kto jest ważniejszy: mój chłopak, czy Bóg. Często liczyło się to, czego my chcemy, a nie to, co jest słuszne. Nie potrafiłam mu odmówić, samej sobie też nie potrafiłam odmówić…

2012 roku w październiku poszłam na studia, zamieszkałam w akademiku. Mieszkałam w sąsiedztwie z osobami niewierzącymi. To spowodowało, że było coraz gorzej. Imprezowanie, wolność, niezależność – dla wielu osób to spełnienie marzeń. Niestety, tylko na pozór tak pięknie to wygląda. Zmieniałam się nie do poznania, chociaż z zewnątrz nie było tego widać. Teraz, gdy na to patrzę, sama bym siebie nie poznała. Imprezowałam bardzo często, olewając zajęcia. Liczyła się popularność, dla której zrobiłabym wszystko. Towarzyszyły mi spore ilości alkoholu, a nawet narkotyki. W tym okresie mojego życia całkowicie przestałam się modlić. Chociaż co weekend wracałam do domu i chodziłam w niedzielę do kościoła, było coraz gorzej. Wewnętrznie czułam się fatalnie. Nie wiedziałam, co jest dla mnie tak naprawdę ważne. Coraz częściej nie widziałam sensu życia. Trwałam w tym stanie tak przez 3 miesiące. Wiedziałam, że coś jest nie tak… Wiedziałam, że coś jest źle, ale nie wiedziałam co. W grudniu chciałam już zrezygnować z akademika, ale nie byłam tego na sto procent pewna.

W pierwszych dniach tamtego miesiąca, gdy wróciłam do domu na stole znalazłam otwartą gazetę katolickiej księgarni. Rzuciła mi się w oko pewna książka o człowieku chorym na fokomelię, który niesie nadzieję i inspirację wielu ludziom. Nie chcę tu robić reklamy, dlatego nie podam tytułu książki. Ta jedna książka odmieniła moje życie. Sam Bóg rzucił mi koło ratunkowe w postaci książki i człowieka, który ją napisał. W natłoku różnych zajęć całkowicie o niej zapomniałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy w Boże Narodzenie pod choinką właśnie tą książkę znalazłam. Kilka dni później zaczęłam ją czytać. Mimo, że książka nie jest długa, czytałam ją blisko 3 miesiące. Rozdziały skłaniały mnie do głębszej refleksji, a zbliżająca się sesja sprawiała, że czytałam ją z przerwami. Pod koniec stycznia moje życie zaczęło się zmieniać, wracać na właściwy tor. Pierwsze, co zrobiłam, to powiedziałam mojemu chłopakowi, że musimy zrobić coś z naszym związkiem, że dalej tak nie może być… A on powiedział: „dobrze”, nie wiedząc chyba, na co się zgadza. Po jakimś czasie, gdy zauważył moją wewnętrzną zmianę, powiedział mi: „Ty naprawdę chcesz dużo zmienić”. I dopiero wtedy uwierzył, po prawie dwóch miesiącach. Wcześniej też wiele razy próbowaliśmy się poprawić, bardziej się starać, ale te jakże rzadkie próby kończyły się zawsze niepowodzeniem. Powrót do grzechu powodował brak zrozumienia, ciągłe zastanawianie się, „dlaczego to jest złe?”.

Potrzebowałam tej książki, ona spadła mi prosto z nieba.

Postanowiliśmy, że skończymy ze współżyciem. I z wielką radością w sercu mogę powiedzieć, że trwamy w tym postanowieniu. Jestem pewna, że to poświęcenie i uszanowanie woli drugiego człowieka jest największym dowodem miłości.

Nasze postanowienie tylko po części rozwiązywało problem z grzechem nieczystości. Co jakiś czas nadal upadaliśmy i upadamy, starając się zawsze jak najszybciej podnieść do dalszej walki o czystą duszę. Od lutego 2013 pojawiła się u mnie nagła zmiana, która dotyczyła odczuwania bardzo silnych wyrzutów sumienia (wręcz głębokiej rozpaczy) bezpośrednio po każdym upadku, gdy grzech nieczystości związywał mi ręce. Często zanosiłam się płaczem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałam. Przed przeczytaniem książki wręcz musiałam wzbudzać w sobie żal bezpośrednio przed pójściem do sakramentu pokuty. Mówiłam sobie, że jest to złe, ale tego nie rozumiałam. Gdy zaczęłam mieć te ogromne wyrzuty sumienia, nie wiedziałam w ogóle z czego one płyną. Myślę, że jest to łaska od Boga. Ktoś może sobie pomyśleć, jak Bóg może dać łaskę rozpaczy? Ale ta rozpacz powodowała, że zanim kolejny raz upadłam, pomyślałam 10 razy. To spowodowało, że grzech pojawiał się coraz rzadziej. I wtedy, nie potrafię powiedzieć kiedy dokładnie… Trudno zapamiętać datę, kiedy coś tak wielkiego się dzieje! Jakoś chyba w marcu 2013 roku, zaczęłam słyszeć głos Boga… Zawsze myślałam, że usłyszeć można kogoś tylko uszami, ale ja Go usłyszałam sercem. Któregoś wieczoru, gdy już wszyscy spali, leżałam, rozmyślałam, modliłam się i… Ten głos po prostu do mnie przyszedł. Z wrażenia milczałam. Byłam w szoku. A głos, który wyraźnie słyszałam, był taki niesamowicie ciepły! Mówił, co mam robić, by było lepiej. To była długa rozmowa przepełniona miłością. Było to niewiarygodne. Ciężko mi było w to uwierzyć. Ale to się działo! Za każdym razem, gdy pojawiały się choćby najmniejsze wątpliwości czy to prawda, ten głos w moim sercu powtarzał, żebym przestała wątpić! Że to jest prawda! „JA JESTEM.”

Któregoś razu, patrząc na święty obraz twarzy z Całunu Turyńskiego, z niedowierzaniem zapytałam: „Widzisz mnie?”, a On odpowiedział „Oczywiście”.

Innym razem, gdy byłam bardzo smutna, usłyszałam dwa najpiękniejsze słowa i poczułam wewnątrz niesamowite ciepło…

Bóg nie raz pocieszał mnie, zaskakując za każdym razem.

Przez ten czas, gdy moja dusza się odnawiała, gdy znalazłam wewnętrzny spokój i prawdziwą radość Bóg uderzał mnie swoją bliskością. I nadal to robi.

Wielokrotnie biłam się z uczuciem, że nie jestem warta słyszeć Boży głos… Ale zostałam pouczona, że nie powinnam myśleć w ten sposób, tylko bardziej się starać – zbliżać się do Niego poprzez lepsze życie.

Kiedy tylko mogę usilnie proszę Przyjaciela o to, by inni mogli doświadczyć tego, co ja. By Go usłyszeli. Z całego serca tego pragnę!

Wiem, że wiele par ma ten sam problem co my mieliśmy… I choć na początku było ciężko nawet zrozumieć, dlaczego mamy coś zmieniać w swoim związku, to z pomocą Bożą, która dostarcza ogromnej siły i determinacji, wszystko może się udać.

Dziś jesteśmy już w związku narzeczeńskim, a ja często dziękuję Bogu za to, że mam przy swoim boku kogoś, kto potrafi zrozumieć, zaakceptować moje decyzje i się poświęcić.

Zostańcie z Bogiem!

Oli

« 1 »
TAGI: