Oburzenie wobec publicznej deklaracji wiary lekarzy jest strzałem w stopę antyklerykałów. A sama deklaracja jest wygodna również dla ateistów. Dlaczego?
29.05.2014 11:22 GOSC.PL
W lewicowych mediach aż huczy od głosów oburzenia wobec blisko 3 tysięcy lekarzy, którzy podpisali publiczną deklarację wiary. Walczący ateiści krzyczą, że to wbrew prawom pacjenta, że to niebezpieczne dla zdrowia i w ogóle wbrew zdrowemu rozsądkowi, a z Polski robi się katotaliban. Uczuleni na wiarę (a zaznaczmy to uczciwie - nie każdy ateista ma taką przypadłość) puchną w zastraszającym tempie, próbując przypiąć wierzącym lekarzom etykietkę szalonego szamana, który zamiast leczyć pacjenta naukowo, polewa go obficie wodą święconą. Tyle, że ten barwny obrazek nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a antyklerykalny aktyw strzela w ten sposób sobie samobója. Dlaczego? Powodów jest kilka.
Po pierwsze deklaracja nie jest w żaden sposób sprzeczna z etyką lekarską, zasadami wykonywania zawodu czy prawem państwowym. I choć wojujący ateiści próbowali już interweniować u władz wyższych, ich próby spełzły na niczym. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz nie tylko stwierdza, że deklaracja etyki lekarskiej nie łamie, ale zgodnie z Konstytucją RP każdy lekarz ma prawo do jej podpisania jako przejawu wolności religijnej. W podobnym duchu wypowiedział się wiceminister zdrowia Sławomir Neumann, który stwierdził, że oburzeni deklaracją demonizują sytuację, bo przecież nawet gdy lekarz antykoncepcji przepisać nie chce, zawsze można iść do innego lekarza.
Po drugie publiczna deklaracja wiary lekarzy wygodna także dla pacjentów-ateistów. Deklaracja jest publiczna, a lista jej sygnatariuszy dostępna w sieci. Złożenie takiej deklaracji niczego nie zmienia w postępowaniu danego lekarza. Jeśli jest wierzący, to również przed jej podpisaniem kierował się w pracy zawodowej tymi samymi zasadami. Natomiast dostępna dla każdego lista sygnatariuszy deklaracji pozwoli pacjentowi (wbrew temu co mówią krytycy) zastanowić się jeszcze przed wizytą, czy chce czy nie chce skorzystać z usług danego medyka. Bez deklaracji taka np. wojująca feministka była skazana na wyczekiwanie w kolejce do lekarza i dopiero podczas wizyty mogła dowiedzieć się, że takich czy innych pigułek "wolnej miłości" od niego nie dostanie. Teraz może jeszcze przed zarejestrowaniem się upewnić, czy doktor jest na liście i dzięki temu zaoszczędzić czas swój, lekarza i innych pacjentów. Z kolei wierzący pacjent ma dzięki liście pewność, że podpisany na niej doktor będzie go leczył w sposób zgodny z etyką chrześcijańską. Nie mówiąc już o lekarzu, który uniknie w ten sposób sytuacji konfliktowych. Takie sa fakty i skutki deklaracji.
Jak widać publiczna deklaracja wiary lekarzy jest korzystna dla wszystkich. A jej krytyka to strzał w stopę wojujących ateistów. I pokazuje, że nie o prawa pacjenta tu chodzi, ale o wściekłą nienawiść, która z wolnością sumienia i wyznania nie ma nic wspólnego.
Wojciech Teister