Trzeba do tego wracać, by kobiety tracące swoje nienarodzone dzieciaczki wiedziały co mogą zrobić, co im i ich dzieciom się po prostu należy.
Do opisania mojej historii utraty nienarodzonego dziecka skłoniło mnie przeczytanie listu "Ronić po ludzku..." oraz prośba o udostępnianie tego listu, aby podejście ludzi to tego tematu mogło się zmieniać. Piszę po to, żeby nie tylko te negatywne przykłady były udostępniane, ale by można było uczyć się od osób, których podejście pomaga a nie przeszkadza w przeżyciu żałoby.
O tym, że moje dziecko przestało się rozwijać, dowiedziałam się na rutynowej kontroli w gabinecie. Podczas usg lekarz stwierdził brak akcji serca płodu (4 tygodnie wcześniej wszystko było w porządku). Wielkość dziecka wskazywała, że nie rozwija się ono już od kilku tygodni. Dostałam skierowanie do szpitala z informacją, że mogę czekać jeszcze do ok. 2 tygodni. Jeśli w tym czasie poronienie nie nastąpi, powinnam się zgłosić do szpitala. Lekarz wyjaśnił mi też, na czym będzie polegał zabieg oraz poinformował mnie, że w szpitalu zapytają się o to, czy chcę pozostałe szczątki zabrać i pochować, czy mają zostać w szpitalu.
Ponieważ czekanie na poronienie nie jest łatwe, po trzech dniach poszłam jeszcze do innego lekarza pracującego w szpitalu. On również potwierdził diagnozę i następnego dnia zostałam przyjęta na oddział. Od razu dostałam do uzupełnienia pismo, czy będę zainteresowana przesłaniem materiału genetycznego do badań w celu ustalenia płci i czy będę chciała zabrać dziecko. Potem kolejne badanie usg, tabletki na wywołanie poronienia, narkoza, zabieg. Przez cały pobyt w szpitalu nikt nie dał mi w żaden sposób do zrozumienia, że to jeszcze nie dziecko, że nie ma sensu robić badań genetycznych i zajmować się pogrzebem. Nie leżałam też z kobietami w zaawansowanej ciąży, a na sali dwuosobowej z kobietą w ciąży pozamacicznej.
W szpitalu otrzymałam też nr telefonu do kliniki zajmującej się badaniami genetycznymi, skąd dowiedziałam się jak zabezpieczyć materiał do badań, jaki formularz należy uzupełnić, z jaką firmą kurierską współpracują. Wszystkie potrzebne informacje. Szpital zgłosił urodzenie martwego dziecka z niewypełnioną rubryką płci. Gdy dostarczyłam wyniki badań, takie zgłoszenie zostało wysłane jeszcze raz i mogłam zarejestrować moje dziecko, nadać mu imię. Pani w USC spokojnie pomogła mi uzupełnić dokumenty, nie robiąc problemów, że to poronienie w 12tc.
Pochówkiem i uzyskaniem zasiłku pogrzebowego zajął się zakład pogrzebowy. Nawet nie myślałam, że może być taki wybór malutkich trumienek, białych pudełeczek z krzyżykiem czy pudełeczek w kształcie serduszka...
Żadnych problemów nie robił również ksiądz proboszcz. W kościele parafialnym odbyła się Msza św, a później pochówek na cmentarzu.
To prawda, że jest sporo tych wszystkich załatwiań, papierów, szpital, USC, kancelaria parafialna, zakład pracy i warto pisać, jak ta cała procedura wygląda, bo każda kobieta przeżywa tę stratę na swój sposób i nie każda ma na tyle siły, by walczyć, jeśli na jednym z etapów trafi na osoby, które nie dość, że nie pomagają, to jeszcze utrudniają.
Ja o mojej stracie dowiedziałam się dokładnie 15 października, czyli w Dzień Dziecka Utraconego. Dzięki temu łatwiej było mi dotrzeć do wielu informacji, bo w tym czasie (głównie na katolickich portalach) takie się pojawiały. Ale trzeba do tego wracać, by kobiety tracące swoje nienarodzone dzieciaczki wiedziały, co mogą zrobić, co im i ich dzieciom się po prostu należy.