Barykady, starcia, ofiary… Kościół w Wenezueli mediuje w konflikcie między rządzącymi katolikami socjalistami a opozycją.
Widok mieszkańca stołecznego Caracas, zdążającego dumnie do domu z wianuszkiem papieru toaletowego na szyi, nie należy już do rzadkości. Kraj przeżywa właśnie okres braków w handlu artykułami pierwszej potrzeby, niektóre towary stają się „zdobyczami”. Podobnie jak kiedyś u nas, te „zdobycze” są obiektami żartów, ale i przyczyną niezadowolenia. W sklepach coraz częściej brakuje tego i owego – oleju, mleka, mąki, cukru i popularnej mąki kukurydzianej. Weźmy przykład tej ostatniej: jej ustalana odgórnie cena jest najniższa w Ameryce Łacińskiej, co powoduje ogromny przemyt do sąsiedniej Kolumbii i innych krajów – taki „mrówczy” handel daje nawet 10-krotne przebicie. Socjalistyczny system dotowania najpotrzebniejszych produktów, by udostępnić je najbiedniejszym, przynosi różne skutki uboczne, ale wenezuelski rząd nie zamierza z niego rezygnować, bo zapewnia on lewicy nieustanne zwycięstwa w wyborach od 1998 r. Od początku lutego trwają jednak w Caracas i innych miastach protesty, nie zawsze pokojowe. Zginęło już 41 osób, a ponad 600 zostało rannych. Podobnie jak na Ukrainie, ton wenezuelskiemu Majdanowi nadają radykałowie domagający się ustąpienia prezydenta Nicolása Maduro i zmiany rządu. Sytuacji ze szczególną uwagą przyglądają się Stany Zjednoczone i Watykan. W kwietniu, dzięki aktywności Kościoła, doszło w końcu do negocjacji rządu z przedstawicielami protestujących – mediatorem został nuncjusz apostolski w Caracas abp Aldo Giordano.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jerzy Szygiel