Najlepszy polski europoseł uważa Parlament Europejski za zbędny. Być może dlatego, że naprawdę zależy mu na sensownej integracji europejskiej.
22.04.2014 12:54 GOSC.PL
„Rzeczpospolita” przeprowadziła wśród brukselskich korespondentów polskich mediów ankietę, w której pytała o zaangażowanie polskich europosłów. Kilkudziesięciu dziennikarzy różnych redakcji za najlepszego posła do PE uznało Konrada Szymańskiego z Prawa i Sprawiedliwości, który był mocno zaangażowany w obronę polskiej energetyki oraz wartości chrześcijańskich. Najgorzej wypadli Jacek Kurski z Solidarnej Polski, zajmujący się głównie występami w TV, oraz Michał Kamiński (kandyduje teraz z list Platformy Obywatelskiej), którego, zdaniem dziennikarzy, nie interesuje praca, lecz przede wszystkim drogie zagraniczne wyjazdy na koszt Brukseli. Łącznie najlepiej wypadli politycy PO, zdecydowanie najgorzej – SP.
Co ciekawe, najlepszy europoseł kończącej się kadencji nie będzie startował w kolejnych wyborach. Nie doszukiwałbym się w tym fakcie efektu walk frakcyjnych wewnątrz PiS czy niechęci ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Sam zainteresowany mówi w wywiadach, że będzie chciał nadal działać politycznie na niwie europejskiej, ale już nie w Parlamencie Europejskim. A to dlatego, że PE… niewiele może. Co więcej, zdaniem Szymańskiego w ogóle nie jest on potrzebny. – Pomysł był taki, żeby bezpośrednio wybieralny parlament przyniósł zaangażowanie obywateli w proces europejski. Żeby mieli oni poczucie, iż poprzez oddany w wyborach do PE głos mają wpływ na kierunki polityki unijnej. Jednak oni takiego poczucia nie zyskali, bo zależność między głosem oddanym w wyborach a kierunkiem polityki UE jest mętna. To wszystko jest więc udawaniem. Uważam, że do kontroli demokratycznej świetnie wystarczy Rada UE, czyli rządy państw członkowskich. One przecież mają demokratyczny mandat i są kontrolowane przez parlamenty narodowe – mówi „Rzeczpospolitej”.
Ta wypowiedź to dowód na bezinteresowność Szymańskiego. Stworzenie PE ma bowiem jeszcze jeden ważny cel: wychowanie przez unijne instytucje politycznej elity, która będzie podkreślała, jak są one istotne. Biorąc pod uwagę nikłe prerogatywy, jakie ma PE, wynagrodzenia europosłów są horrendalne. Europosłowie godzinami pracują w Brukseli i Strasburgu nad rezolucjami, które nie mają prawnego znaczenia, dyrektywami, które na swój sposób implementują państwa członkowskie, czy rozporządzeniami, których i tak nie są autorami, w dodatku zgodzić się na nie muszą także przedstawiciele państw członkowskich. By poszerzyć swoje możliwości, krzyczą o deficycie demokracji UE i walczą o poszerzenie uprawnień Parlamentu. Istnieje naturalna tendencja do tego, by europosłowie, mając na uwadze swój prywatny interes, byli awangardą eurofederalizmu.
Pytanie o uprawnienia Parlamentu Europejskiego to pytanie ustrojowe. W dużej mierze dotyczy wizji, czym Unia Europejska ma być – nadal jedyną w swoim rodzaju organizacją międzynarodową, w której decydujący głos mają jednak przedstawiciele poszczególnych państw członkowskich, czy też nowym państwem federalnym? Parlament Europejski ze swej istoty bardziej pasuje do tej drugiej wizji: od kiedy istnieje, a zwłaszcza od kiedy w 1979 roku odbyły się pierwsze bezpośrednie wybory do PE, ma być przedstawicielstwem społeczeństwa europejskiego. Skoro go jednak nie ma, PE stanowi jedno z narzędzi służących do stworzenia tego społeczeństwa.
Kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego służy w państwach „starej Unii” jako okazja do ogólnonarodowych debat na temat przyszłości UE. Zachodnie partie dyskutują także na temat przyszłości samego PE, zaś ich opinie są odbiciem ich wizji integracji europejskiej. Mimo iż nawet los samego Europarlamentu zależy od jego członków w niewielkim stopniu, podnoszenie tego typu tematów jest bardzo ważne. U nas niestety nie ma ono miejsca, być może dlatego, że nasi politycy nie mają poglądu na temat integracji europejskiej. Dryfują i zamiast mówić o Europie, opowiadają o tym, jak powinno się zmieniać Polskę, lub doradzają, w jaki sposób wybrać w sklepie najbardziej patriotyczny twarożek.
To wszystko ciekawe, ale nie o tym są te wybory. Wypowiedzi najlepszego europosła kończącej się kadencji warto więc potraktować jako substytut debaty, której nie ma.
Stefan Sękowski