Przez pół tysiąca lat to wolne miejsce na dzwon czekało puste. Miejsce najlepsze: na samym szczycie Wieży Srebrnych Dzwonów na Wawelu. Dlaczego krakowscy kanonicy nie zapełnili go wcześniej?
To jedna z tych opowieści, w których słuchających zaczyna nurtować pytanie, czy nie zostało to zaplanowane z góry. Albo raczej z Góry. Przed prawie pół tysiącem lat, w 1530 roku, budowniczowie podwyższyli Wieżę Srebrnych Dzwonów na Wawelu. Właśnie tę, pod którą teraz jest pochowany Józef Piłsudski i w której przedsionku są groby Lecha i Marii Kaczyńskich. Na czworokątnej dotąd wieży mularze wznieśli ośmioboczną nadbudowę. W ścianach wybili osiem smukłych okien, żeby głos dzwonu, który zostanie tu zawieszony, niósł się na wszystkie strony, daleko ponad miastem. Ten wysiłek budowniczych byłby zrozumiały, gdyby jakiś dzwon do tego specjalnie przygotowanego pomieszczenia wkrótce trafił. Ale nie stało się to ani w XVI wieku, ani w XVII, ani w następnych. Minęło aż 486 lat. – To ostatnie miejsce, w którym na Wawelu można powiesić dzwon, w dodatku najbardziej ekskluzywne, na najwyższym poziomie Wieży Srebrnych Dzwonów. Czekano więc na wyjątkową okazję – uważa Andrzej Bochniak, starszy dzwonnik i główny mechanik Dzwonu Zygmunta. Grzegorz Klyszcz, szef górnośląskiej firmy Rduch, która dla kościołów na całym świecie wykonuje zawieszenia i napędy dzwonów, dodaje: – Kolejne składy krakowskiej kapituły katedralnej czekały, aż pojawi się takie wydarzenie w historii Polski, które będzie godne upamiętnienia przez zawieszenie ostatniego dzwonu na Wawelu. Na chwilę, kiedy pojawi się odpowiedni patron. Właśnie się pojawił.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak