Przyjmując wybór konklawe, godził się na krzyż ponad ludzkie siły. Wracał często do słów Jezusa do Piotra: „Czy miłujesz Mnie więcej?” i „Poprowadzą cię, dokąd nie chcesz”. Zgoda na służbę to zgoda na śmierć.
Karol Wojtyła trzykrotnie usłyszał konkretne wezwanie Pana Jezusa: „Pójdź za Mną”. Pierwsze dotyczyło kapłaństwa, drugie biskupstwa, trzecie papiestwa. Radość z Bożego wybrania mieszała się w jego sercu z poczuciem własnej słabości oraz konieczności pozostawienia osób i spraw, które były mu drogie. Benedykt XVI, który w 2005 roku przeżył ten sam dramatyczny moment, co kard. Wojtyła w 1978 roku, nie wahał się mówić o spadającej gilotynie. George Weigel, biograf Jana Pawła, tak odtwarza tę chwilę: „W pewnym momencie podczas liczenia głosów Wojtyła ukrył głowę w dłoniach. Kardynał Hume zapamiętał, że »było mu bardzo żal tego człowieka«. Jerzy Turowicz napisał później, iż w chwili wyboru Karol Wojtyła był tak samotny jak tylko może być człowiek. Wybór na papieża oznaczał bowiem »wyraźne odcięcie od poprzedniego życia, bez możliwości powrotu«. Kardynał König, współodpowiedzialny za popieranie Wojtyły, »bardzo się niepokoił, czy przyjmie wybór«. Kiedy jednak kard. Jean Villot zapytał Wojtyłę: »Czy przyjmujesz?«, usłyszał odpowiedź: »W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Jego i Matce Kościoła, świadom wielkich trudności – przyjmuję«”. Kardynał z Krakowa przyjął w tym momencie na swoje barki krzyż urzędu, którego – po ludzku sądząc – żaden człowiek nie potrafi udźwignąć. Wymagania stawiane papieżowi przewyższają ludzkie siły, nawet największego świętego. Może on liczyć tylko na Boga.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz