Naprawdę nie trzeba być złotoustym Mistrzem Ortografii Polskiej, by opowiedzieć o spotkaniu Najwyższego.
09.02.2014 09:00 GOSC.PL
Nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością, dawać wam świadectwo Bożej – czytamy dziś. – Stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy.
Kilka dni temu ruszyłem pod czeską granicę, by zobaczyć, jak smakuje kurs Alfa. Cały reportaż będzie w „Gościu”. Ja przywołam tylko jedną króciutką, trzyminutową scenę.
Do mikrofonu podszedł mężczyzna, który przed chwilą pokornie ustawiał samochody na parkingu. Mówił zaledwie kilka minut, a ja dyskretnie obserwowałem, że wielu osobom wzruszenie zatykało gardło.
– Młodość przeszła niezwykle szybko – byłem zazwyczaj nietrzeźwy. Po ślubie pogubiły się gdzieś po drodze relacje z żoną i dziećmi. Na szczęście mieliśmy duży dom, nie musieliśmy na siebie ciągle wpadać. Ja na dole, żona z córkami u góry. Miałem niezły pakiet na cyfrze. Full wypas. Ja, stary kibic, oglądałem wszystko. Któregoś dnia moja żona po wielu namowach koleżanki pojechała na kurs Alfa. Oczywiście, beze mnie. Tak się zaczął rok 2012, który pozmieniał wszystko w naszym życiu. Zostawałem w domu z dziećmi, żona jeździła na kurs. Nic się nie działo. Po weekendzie Alfa na górze św. Anny przyjechała odmieniona. Nie poznawałem jej. Radosna, szczęśliwa. Tego roku przeżyłem tragedie. Bardzo mną sponiewierały. Czułem, że życie mi uciekło. Posypałem się jako ojciec, córka przeżyła dramat. W Wielki Piątek Jezus umarł, a z Nim umarłem ja, jako ojciec. Pełna trauma. Pojechaliśmy z żoną na czuwanie przed zesłaniem Ducha Świętego. Padłem na kolana przed Najświętszym Sakramentem. Byłem szczęśliwy. To „nawrócenie” trwało dwa tygodnie. Po powrocie z wczasów okazało się, że zmarł mój ojciec. Wtedy umarłem jako syn. Całkowicie sponiewierany trafiłem na kurs Alfa. I tam mnie Bóg dopadł – wzruszenie odbiera mówcy głos – odżyłem. Z soboty na niedzielę nie spałem, w niedzielę płakałem już po przyjęciu komunii. Życzę każdemu z was, by Bóg błogosławił wam tak, jak mi.
Nic więcej. Jedynie kilka minut. Wystarczy.
Marcin Jakimowicz