W tym roku mija 100. rocznica urodzin i 10. śmierci o. Werenfrieda van Straatena założyciela międzynarodowego dzieła pomocy Kirche in Not, nazywanego ojcem Słoniną.
O. Werenfried i „jego kapelusz na miliony”. Dokonał wielkiego działa, nie tylko w Europie, ale i na świecie. Czy jako człowiek miał chwile załamania czy zwątpienia w to, co robi?
Ks. K. Piwowarski: - Miał bardzo dużo trudności i to od samego początku. Ale nigdy nie wątpił w sens idei, dla której żył i o której zrealizowanie walczył. Werenfried wiedział, że człowiek potrzebujący jest dla nas kimś, nad kim trzeba się pochylić. I dla tej idei właściwie poświęcił wszystko: swój talent i czas. Niekiedy jednego dnia głosił nawet po kilkanaście kazań w różnych kościołach. Cały czas chodziło o to, że wierność idei pozostała dla niego tematem naczelnym i dla tej idei poświęcił w zasadzie wszystko.
Całe dzieło Pomoc Kościołowi w Potrzebie zawierzone jest Matce Bożej Fatimskiej. Czy to wypływa z maryjnej duchowości o. Werenfrieda”
Ks. K. Piwowarski: - Widział, że zagrożeniem dla świata jest system komunistyczny. A jak wiadomo Fatima to jest rok 1917, wierzono głęboko, że Matka Boża może pomóc w upadku komunizmu. Stąd zawierzenie dzieła Matce Bożej, szczególnie Fatimskiej. Uważał, że tylko pod jej opieką można osiągnąć cel: pomóc biednym, nie tylko materialnie, ale tak, by upadł system, który ich uciskał.
Dzieło Pomoc Kościołowi w Potrzebie zaczęło się po II wojnie światowej od pomocy głodującym Niemcom. Dzisiaj pomaga w ponad 140 krajach na całym świecie. Zajmuje się nie tylko dostarczaniem żywności, ale też budową szkół, kościołów, pomocą prześladowanym. Co sprawiło, że o. Werenfried tak rozszerzył działalność?
Ks. K. Piwowarski: - Pewnie czas mu sporo pomógł. Punktem wyjścia była pomoc dla Niemców. I to pomoc nie tylko materialna, mając na uwadze żywność, ale także pomoc duchowa. Opieka nad księżmi, którzy pracowali dla przesiedleńców, także próba zorganizowania duszpasterstwa. Gdy Niemcom zaczęło się lepiej powodzić, a problemy, które zaczęto wtedy zauważać i rozumieć ze Wschodu Europy były tak jaskrawe i duże, to stało się jasne, że trzeba rozszerzyć pomoc właśnie w tamtym kierunku. Nie wolno zapominać, że wtedy Wschodnia Europa była bardzo odizolowana od świata. Kontakty z tym regionem były prawie niemożliwe. Z drugiej strony wiadomości, które stamtąd przychodziły były bardzo dramatyczne: o mordowaniu wielu księży, biskupów, o więzieniach i przede wszystkim o utrudnieniach, jakie spotykał tam Kościół w wypełnianiu swojej misji. Był to temat narzucający się. Jeśli pomoc dla Niemców nie była już tak bardzo potrzebna, to warto było pomóc tam, gdzie ta pomoc była bardziej konieczna aniżeli wtedy w Niemczech.
Ojciec Werenfried sporo podróżował po świecie i widział problemy, z którymi chrześcijanie się spotykali. Czy było widać, że to przeżywał?
Ks. K. Piwowarski: - Werenfried żył tym, co robił i tym, co mówił. Uważał, myślę, że miał tu stuprocentową rację, iż najlepszym źródłem informacji o sytuacji w jakimkolwiek kraju jest jego odwiedzenie i rozmowa z ludźmi, którzy tam żyją. Stąd od samego początku próbował różnymi drogami i sposobami nawiązać kontakt z Kościołami na Wschodzie, którym zaczęto pomagać. Okazji ku temu było wiele, np. do Rzymu przyjeżdżali biskupi z różnych krajów. Tam można było ich spotkać i porozmawiać. Próbował też bezpośrednio jeździć do tych, którym pomagał i udawało mu się to nawet w czasach najtrudniejszych. Przyjeżdżał zarówno do Polski jak i np. na Węgry. Tę samą metodę stosował później, gdy pomoc został rozszerzana na Trzeci Świat. Spotykał się z ludźmi, którzy mówili mu o problemach i pokazywali jak konkretnie wykorzystana została pomoc, którą otrzymywali od Kirche in Not.
Co Kościół w Polsce zawdzięcza o. Werenfriedowi i jego dziełu Pomoc Kościołowi w Potrzebie?
Ks. W. Cisło: - To była ogromna pomoc. Mówiło się, że od 1957 roku gdzieś do lat ’90, w żadnym kościele, który był wtedy budowany nie było części cegieł czy dachówek sfinansowanych przez Pomoc Kościołowi w Potrzebie. My prowadzimy głównie projekty o charakterze duszpasterskim. Wybudowaliśmy wiele kościołów, ale i np. drukarni. Kiedyś można było dostawać papier na książki, na literaturę religijną, tylko wtedy, kiedy miało się drukarnię. Dzięki naszym stypendiom wykształciliśmy za granicą ponad 130 księży. Jesteśmy organizacją, która rocznie rozdaje 1,200 mln stypendiów mszalnych. W tych krajach Zachodu, gdzie nie ma księży, nie ma kto odprawiać Mszy. Ludzie zamawiają je więc za naszym pośrednictwem, a my przekazujemy intencje do tych krajów gdzie często te stypendia mszalne są nie tylko podstawą utrzymania księdza, ale i całej parafii. Stąd jak ktoś policzył, co kilkadziesiąt sekund gdzieś na świecie, dzięki naszym dobrodziejom jest odprawiana Msza św.. Pomagamy utrzymywać klasztory kontemplacyjne i seminaria. W ubiegłym, roku wsparliśmy ponad 10 tys. alumnów. W Polsce mówimy o kryzysie powołań. Jednak w Ameryce Południowej, Afryce są kraje w których seminaria są pełnie i bez naszej pomocy byłby zamknięte, bo lokalnym Kościołom brakuje środków na ich utrzymanie. Kiedyś ludzie z Zachodu wspierali nas w Polsce, dzisiaj my na zasadzie wdzięczności staramy się pomagać tym, którzy są od nas biedniejsi.