200 lat temu, 19 października 1813 roku, w ostatnim dniu bitwy pod Lipskiem zginął książę Józef Poniatowski.
18.10.2013 23:54 GOSC.PL
Książę stał się po śmierci ucieleśnieniem mitu polskiego bohatera narodowego. Uwieczniony na dziesiątkach obrazów, rysunków i grafik moment skoku jego konia w nurty rzeki Elstery był z pokolenia na pokolenie pokazywany dzieciom jako wzór patriotyzmu i odwagi. W Warszawie postawiono bohaterowi pomnik w stroju rzymskiego wodza. Jego kopia stoi dziś przed Pałacem Prezydenckim.
Postać księcia Józefa, zwanego czasem pieszczotliwie „Pepi” (tym czeskim zdrobnieniem imienia Józef nazywała go jego matka, która była Czeszką) nie budzi dziś żadnych sporów. Jest on powszechnie uważany za bohatera bez skazy i zmazy.
Wychwalając go za jego zasługi, warto jednak przypomnieć sobie, że za życia nie zawsze był tak pozytywnie postrzegany.
Długo pamiętano mu, że jego stryjem był król Stanisław August Poniatowski, znienawidzony przez patriotów po przystąpieniu do Targowicy. Powszechne zgorszenie budził tryb życia księcia, którego hulanki w Pałacyku pod Blachą, pijackie ekscesy (w tym przejazd nago przez Warszawę odkrytym powozem) i miłosne podboje otaczały legendy. Oskarżano go o niemoralne życie, bo nigdy się nie ożenił, a miał dwóch synów z dwóch różnych związków. Zaangażowany w masonerię, nie był też przykładem dobrego katolika.
Można oczywiście powiedzieć, że pamięć o księciu Pepim jest więc równie zafałszowana jak jego znany z malarstwa wizerunek. Jego bujna, fantazyjnie zaczesana czupryna z kręconych włosów była w rzeczywistości peruką, którą maskował łysinę. Byłoby to jednak krzywdzące dla pamięci bohatera, którego zasługi dla Polski, odwaga i patriotyzm są bezsporne.
Czasem, kiedy czytam złośliwe i agresywne ataki na żyjących obecnie zasłużonych Polaków, których przeciwnicy polityczni chcą za wszelką cenę „zrzucić z piedestału”, odmawiając im jakichkolwiek zasług, przypomina mi się waleczny książę Pepi, wielki wódz i dobry Polak. Jego wady zapomniano, a zalety pozostały w pamięci potomnych. I bardzo dobrze.
Leszek Śliwa