Przez wielu postrzegany był jako zwiastun zmian w Kościele: prostoty, otwarcia na świeckich, głębokich reform kostycznej administracji. To wbrew pozorom nie charakterystyka papieża Franciszka, lecz… kardynała Augusta Hlonda.
Najpierw był zwykłym nastoletnim emigrantem z Polski, później zapracowanym salezjaninem, który imponował swoją bystrością i zdolnościami organizacyjnymi. Wreszcie stanął na czele tworzącej się diecezji w polskiej części Górnego Śląska. Dał się poznać jako pełen wigoru i światła Ducha Świętego duszpasterz, który potrafił łagodzić wszelkie spory. Cechowało go niezwykłe poczucie humoru i ogromny dystans do własnej osoby. „A bywało, że musiał wykazać się dużą wyrozumiałością wobec księży, ponieważ nie wszyscy znali dobrze język polski, niektórzy mówili tylko gwarą, inni starali się uczyć języka literackiego, ale nie zawsze im się to udawało. Zdarzały się z tego powodu humorystyczne sytuacje. Tak było podczas jednej z wiejskich wizytacji, podczas której kapłan pomylił znaczenie słów: niestety i nareszcie. Witając więc księdza administratora, mówił: »Niestety, mamy już własnego biskupa (bo tak go tytułowano), który nas niestety z Ojcem Świętym wprost powiąże. No i dzięki Bogu niestety Ciebie wyznaczono nam na biskupa, który masz dać pozór na nasze dusze«” – takie sytuacje przytacza Czesław Ryszka w swojej nowej książce „Prymas ze Śląska”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marta Sudnik-Paluch