Rząd prowincji Quebec oficjalnie przedstawił w minionym tygodniu zapowiadaną propozycję regulacji w sprawie "wartości quebeckich". Ustawa zakazywałaby pracownikom sektora publicznego używania widocznych symboli religijnych.
Rząd argumentuje, że nie jest to propozycja wymierzona przeciwko komukolwiek - jak mówił w wywiadach prasowych minister instytucji demokratycznych Quebecu Bernard Drainville - tylko wybór "neutralności religijnej", podobnej do neutralności politycznej, która obowiązuje pracowników sektora publicznego.
Kiedy miesiąc temu do mediów przedostały się pierwsze informacje o propozycji rządu premier Pauline Marois, był to - jak podsumowuje kanadyjska prasa - przeciek kontrolowany. Już wówczas komentarze były gorące. Jednak obecnie dyskusja przybrała na sile, bo tekst propozycji stał się oficjalny. W instytucjach rządowych, szpitalach, szkołach, przedszkolach zakazane byłyby turbany, jarmułki, chusty na włosach, pełne zasłony na twarzy (nikab) i duże krzyżyki. Dopuszczalne byłyby tylko niewielkie symbole religijne.
Przy czym mniejszościowy rząd Marois musi jeszcze znaleźć sojuszników do uchwalenia ustawy, a - jak wskazują komentatorzy - nie będzie to łatwe.
Propozycja Partii Quebeckiej spotkała się natychmiast z ostrą krytyką polityków, trwającą nieprzerwanie od wtorkowej publikacji. Rząd federalny nie wykluczył wniesienia sprawy do sądu, gdyby się okazało, że ustawa narusza konstytucję. Tom Mulcair, lider oficjalnej opozycji - Nowych Demokratów (NDP) - podkreślał, że jego partia reprezentuje wszystkich Kanadyjczyków, wszystkie religie. Justin Trudeau, lider drugiej partii opozycyjnej - Liberałów - powiedział, że Kanadyjczycy zasługują na coś lepszego niż "karta wartości quebeckich" prezentowana przez Partię Quebecką.
Co ciekawe, zarówno Mulcair, jak i Trudeau, są w federalnym parlamencie deputowanymi z okręgów w prowincji Quebec.
Choć rząd premier Marois znalazł się pod pręgierzem politycznej krytyki, to jednak w samym Quebecu jego propozycja jest przyjmowana znacznie lepiej niż wśród kanadyjskich polityków. Według nowego sondażu aż 66 proc. mieszkańców Quebecu popiera propozycję "Karty wartości quebeckich". Wsparcie rząd uzyskał też od jednego z największych związków zawodowych sektora publicznego w prowincji SFPQ. Zdaniem związkowców ta propozycja już dawno zasługiwała na wprowadzenie, ponieważ wielu pracownikom przeszkadza konieczność dostosowywania się do religijnych obyczajów ich współpracowników.
Na sektorze publicznym jednak się nie kończy. Jak wskazywał dziennik "The Globe and Mail", rząd Quebecu jednocześnie sugeruje sektorowi prywatnemu, by też wprowadził podobne regulacje. W projekcie ustawy znajdują się bowiem zalecenia w sprawie tworzenia "bardziej świeckiego" otoczenia w pracy. Ta część propozycji rządu budzi już niepokój przedsiębiorców.
Choć rząd nie grozi wprost zwolnieniami pracownikom, to w prasie pojawiły się komentarze wielu z nich - że poszukają pracy gdzie indziej lub że przejdą na zasiłek. Ale już np. jeden z torontońskich szpitali przygotował w czwartek reklamę, która głosi: "Dla nas ważne jest nie to, co masz na głowie, ale to co w głowie".
Dyskusja wrze również w internecie. Jak podawał tygodnik "Macleans", w Quebecu co dwie sekundy pojawiał się na Twitterze nowy komentarz na temat ustawy.
Rząd wskazuje, że np. we Francji są rozwiązania dotyczące zasłaniania twarzy, więc obecna propozycja nie jest czymś nadzwyczajnym. Zaś komentator konserwatywnego dziennika "National Post" podsumował, że tak naprawdę cały projekt dotyczy zasłaniania twarzy przez ortodoksyjne muzułmanki, a kwestie krzyżyków, turbanów czy jarmułek to tylko "przypadkowe ofiary". Autor przyznaje, że choć rzecz trudno wyjaśnić w zgodzie z zasadami politycznej poprawności, to jednak zasłonięcie twarzy oznacza problem z interakcjami społecznymi. "W Quebecu wyznawcy wielu religii mogą wkrótce zapłacić za tę niewielką grupę, która przestrzega tego nieszczęsnego, antyspołecznego i przestarzałego obyczaju" - napisał.