Rząd chce, by OFE w mniejszym stopniu wpływały na wzrost długu publicznego. Ale niewiele robi, by nasze przyszłe emerytury były wyższe.
04.09.2013 15:09 GOSC.PL
Premier Donald Tusk oraz ministrowie Jacek Rostowski i Władysław Kosiniak-Kamysz przedstawili propozycje zmian w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Przede wszystkim chcą dać ubezpieczonym wybór, czy chcą, by część ich składek emerytalnych nadal wpływała do OFE, czy w całości do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ci, którzy zostaną w OFE, będą tam wpłacali większą część składki, niż dotychczas. Ponadto proponuje się zniesienie możliwości inwestowania przez OFE środków, które od nas otrzymują, w obligacje skarbowe i obligacje gwarantowane przez skarb państwa, a jednocześnie zwiększenie możliwości inwestowania w akcje. Obligacje, które OFE posiadają aktualnie, zostałyby umorzone, a ich wartość zapisana w ZUS. By zabezpieczyć składki przed ryzykiem, rząd chce, by OFE miały obowiązek przekazać aktywa do ZUS 10 lat przed planowaną wypłatą emerytury.
Mimo, iż rząd nie proponuje likwidacji, czy nacjonalizacji OFE, to potężny cios w te instytucje. W najbliższym czasie możemy spodziewać się potężnej kampanii reklamowej, mającej przedstawić je jako gwarantów naszej przyszłej wysokiej emerytury, kampanii porównywalnej do tej, którą przeżyliśmy na początku funkcjonowania OFE pod koniec lat 90-tych. OFE mają się czego obawiać: po wprowadzeniu podobnych rozwiązań na Węgrzech, w madziarskich odpowiednikach OFE pozostało raptem kilkadziesiąt tysięcy ubezpieczonych, kilka milionów zaufało, iż o ich emeryturę lepiej zadba państwo. Za wcześnie, by rozsądzać, kto indywidualnie lepiej na tym wyjdzie, na pewno samym OFE na dobre to nie wyszło.
Część z propozycji jest bardzo dobra. OFE to obecnie główna przyczyna wzrostu polskiego długu publicznego: przydzielenie im części składki emerytalnej zmusiło budżet państwa do dotowania ZUS, ponadto możliwość inwestowania w obligacje powoduje, iż nasze przyszłe emerytury zależą w dużej mierze od tego, na ile my, jako podatnicy, zadłużymy się u OFE. Uniemożliwienie inwestowania w obligacje skarbu państwa oznaczałoby likwidację jednego z największych absurdów związanych z OFE. Także chęć ukrócenia pobierania nieprzyzwoicie wysokich opłat za pobieranie składki i zarządzanie ją jest godne pochwały.
Z drugiej strony wiele propozycji może budzić obawy. Obawiam się, że umorzenie obligacji posiadanych obecnie przez OFE może pociągnąć za sobą poważne problemy prawne skarbu państwa. To tak, jakby ni z tego ni z owego stwierdzić, iż nie jest się winnym pieniędzy komuś, od kogo się je pożyczyło. Oczywiście Towarzystwa Emerytalne pożyczały państwu nie swoje pieniądze, a te, które uzyskały od nas pod przymusem. Jednak dla międzynarodowych sądów arbitrażowych może to nie mieć znaczenia – i oby potencjalne odszkodowania, jakie musielibyśmy zapłacić, nie przewyższyły potencjalnych zysków. Warto też pamiętać, iż pieniądze zapisane na kontach w ZUS pójdą na pokrycie obecnych emerytur. Nie można tracić z oczu faktu, iż w tym kontekście ta operacja ma pomóc w doraźnym ograniczeniu wydatków budżetowych. Pojawia się także pytanie: co będzie się działo z aktywami przekazanymi przez OFE ZUS-owi na 10 lat przed emeryturą? Czy rzeczywiście mamy gwarancję, że będą bezpieczne i faktycznie to od nich zależeć będzie nasza starość?
W tym całym zamieszaniu łatwo zapomnieć, iż to, co zaproponował rząd, nie jest żadną reformą emerytalną, tylko w dużej mierze przekładaniem pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Nadal składki emerytalne w horrendalnym stopniu obciążają pracę, co wpływa negatywnie na produktywność, od której zależą pośrednio przyszłe emerytury, rząd nie zaproponował też nic dla odwrócenia negatywnych trendów demograficznych, bez którego każdy system emerytalny oparty o tzw. solidarność międzypokoleniową może się rozpaść. Jeśli parlament przyjmie te propozycje, a prezydent je zatwierdzi, znikną niektóre problemy, mogą pojawić się nowe, ale system nadal będzie ten sam.
Stefan Sękowski