Egipscy chrześcijanie idą pod nóż. Są ofiarami polityki armii stosującej zasadę „dziel i rządź”. Sami, niestety, też podkładają głowę pod topór.
Świadomie i dobrowolnie wspieramy wszystkie instytucje państwowe w kraju. W szczególności wymienić należy egipską policję i armię, które w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa i z dużym wysiłkiem bronią naszej ojczyzny. To nie jest walka między politycznymi stronnictwami, raczej walka z terroryzmem – oświadczenie takiej treści wydał niedawno patriarcha koptyjsko-katolicki. Wcześniej w podobnym duchu stanowisko zajęli przywódcy duchowi Koptów prawosławnych, którzy stanowią zdecydowaną większość wśród społeczności chrześcijańskiej w Egipcie. Tak czołobitne wobec armii deklaracje budzą jednak zdziwienie nawet wśród osób zaniepokojonych pogarszającą się sytuacją Koptów. Bo prawda jest bardziej brutalna: wojskowi nikogo nie bronią, a na pewno nie chrześcijan. W czasie konferencji prasowej w Kairze egipski minister spraw zagranicznych pytany o podpalane świątynie (czasem „na raty”, rozłożone na cały dzień, a jednak bez reakcji służb) i o to, co robią władze, by obronić chrześcijan, odpowiedział cynicznie: – Nie możemy chronić wszystkich kościołów... W rzeczywistości Koptowie są tylko pionkami w rękach armii, która świadomie prowokuje sytuacje będące zagrożeniem dla chrześcijan. Wszystko w jednym celu: umocnienia swojej władzy i wizerunku jedynej siły zdolnej zapewnić bezpieczeństwo, także mniejszościom.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina