Wszyscy czują, że tę wojnę rozgrywa się ponad głowami zwykłych ludzi - mówił kustosz Ziemi Świętej po ataku w Syrii z użyciem broni chemicznej.
26.08.2013 13:20 GOSC.PL
To naturalne, że obie strony syryjskiego konfliktu obrzucają się oskarżeniami. Wolna Armia Syryjska twierdzi, że broni chemicznej użyły siły prezydenta Asada. Władze przekonują, że ataku dokonali rebelianci.
Dziwna i grzesząca nadpobudliwością za to jest reakcja Zachodu, przede wszystkim Francji i Wielkiej Brytanii, które z pewnością nie dopuszczającą cienia wątpliwości wydały wyrok: za atakiem stoją siły rządowe. Waszyngton nie wypowiada się aż tak stanowczo, natomiast wiadomo, że USA są gotowe do zbrojnej interwencji w Syrii. Rok temu Barack Obama mówił głośno, że użycie broni chemicznej będzie przekroczeniem „czerwonej linii” przez reżim Asada, co należy czytać wprost: jeśli taka informacja się pojawi, użyjemy siły.
I między innymi dlatego zwykła ostrożność każe przynajmniej wziąć pod uwagę tezę, że za atakiem stali jednak rebelianci lub że była to dobrze przygotowana prowokacja przez stronę trzecią. Celem byłoby właśnie sprowokowanie zachodniej interwencji. Za prowokacją może też stać Arabia Saudyjska, której najbardziej w regionie zależy na rozwiązaniu kwestii syryjskiej i pozbyciu się Asada – głównego sojusznika Iranu, który z kolei jest głównym konkurentem Arabii w wyścigu o miano mocarstwa regionalnego.
Parcie niektórych krajów do tej wojny każe postawić również pytanie: czy Zachód na pewno wie, kogo chce na miejscu wesprzeć i kim zastąpić Asada? Niektóre bojówki walczące z reżimem dały się już poznać jako islamscy fanatycy, zdecydowanie antychrześcijańscy. Zachód, zbyt jednoznacznie opowiadając się po stronie rebeliantów, nie bierze pod uwagę, że spora część tych oddziałów ma ambicję przepędzić chrześcijan z Syrii na zawsze. Powstańcy uważają ich za zwolenników reżimu (poniekąd mają rację, bo Asad zapewniał mniejszościom względną wolność religijną). Jeśli więc Zachód obali Asada, to przecież nie uchroni mniejszości przed krwawymi porachunkami ze strony rebeliantów. Tyle że ten konflikt to nie tylko wojna religijno-etniczna. Tak naprawdę ścierają się tam interesy wielkich graczy i to one, a nie „względy humanitarne”, będą decydowały o ewentualnej interwencji – której ciągle sprzeciwiają się (również ze względu na swoje interesy) Rosja i Chiny. To przekonanie dobitnie wyraził kustosz Ziemi Świętej o. Pierbattista Pizzaballa, który tuż po ataku z użyciem broni chemicznej mówił rozgoryczony: „Wszyscy czują, że tę wojnę rozgrywa się ponad ich głowami. Ludzie jej nie chcą. Chcą żyć spokojnie u siebie, w wolności. A tymczasem są świadkami jakichś rozgrywek, które coraz bardziej pogarszają ich sytuację”.
Bez interwencji źle, z interwencją też niedobrze. Tak można by w skrócie opisać pata, w jakim znalazła się dyskusja o ewentualnej interwencji zbrojnej Zachodu w Syrii. Na pewno na żadnym z rozwiązań nie skorzystają zwykli mieszkańcy, którzy zostali postawieni pod ścianą.
Jacek Dziedzina