Srebrna Włodarczyk miała "czarne myśli"

Po pasjonującej rywalizacji w konkursie rzutu młotem Anita Włodarczyk (Skra Warszawa) zdobyła srebrny medal 14. lekkoatletycznych mistrzostw świata w Moskwie, bijąc wynikiem 78,46 rekord Polski. Zwyciężyła mistrzyni olimpijska Rosjanka Tatiana Łysenko - 78,80.

Dwie kontuzje, dwa miesiące przerwy, ponad 1000 oddanych rzutów mniej w porównaniu z zeszłym rokiem, a i tak Anita Włodarczyk sięgnęła na Łużnikach po srebro mistrzostw świata, i to z rekordem Polski . "Miałam już czarne myśli" - przyznała.

"Jestem bardzo szczęśliwa. Wiem, że nie wygrałam, ale mam rekord Polski, a w tym sezonie miałam już czarne myśli. Przygotowania były trudne, nie wiedziałam czy zdążę, ale forma przyszła w odpowiednim momencie" - przyznała podopieczna Krzysztofa Kaliszewskiego.

Jak zwykle pomogły jej... jajka. "Tym razem też zjadłam. Od przyjazdu do Moskwy, czyli od wtorku, zjadłam ich osiemnaście. Wszystkie na twardo. Przed finałem na śniadanie zjadłam tyle samo, co w Berlinie, czyli pięć. I znowu rekord życiowy" - powiedziała.

Do zwycięstwa zabrakło jej 34 cm. To mało, ale wicemistrzyni olimpijska nie czuje niedosytu. "Cieszę się z rekordu Polski. Po trzeciej próbie na 77,79, gdy wyszłam na prowadzenie, wiedziałam, że Tatiana jest w stanie rzucić znacznie dalej. Tak też się stało, ale to dobrze. Ja wtedy się nie poddałam i tylko jeszcze bardziej się zmobilizowałam" - zaznaczyła.

Do tego stopnia, że młot poleciał na 78,46. "Nie poznawałam siebie, jak wchodziłam do koła. Jeszcze nigdy nie byłam tak nabuzowana. Zabrakło trochę. Drugi raz przegrałam z Łysenko - przed rokiem w igrzyskach i teraz, więc do trzech razy sztuka" - dodała mistrzyni Europy z Helsinek.

Włodarczyk zaczęła konkurs słabo, od rzutu na 70,75. Po pierwszej kolejce zajmowała nawet ostatnie miejsce. "To była próba na zaliczenie. Nie powinien się jednak nikt stresować, bo ja zawsze zaczynam konkurs od drugiego, a nawet trzeciego podejścia. To było zresztą widać. Jak już wiedziałam, że będę w ósemce, dopiero się rozkręciłam" - zaznaczyła zawodniczka warszawskiej Skry.

Mogło być jednak lepiej, ale w trakcie rzutu na rekord Polski Włodarczyk poczuła skurcze w łydce. "Tak samo niestety było w Londynie. Na szczęście Tomek Majewski miał maść rozgrzewającą. Pożyczyłam od niego i sobie wmasowałam. Trochę pomogło, ale mięsień pozostał spięty. Szkoda, ale naprawdę jestem szczęśliwa" - podkreśliła.

Najważniejsze dla niej było, by... nie skakać z radości. Tak właśnie zrobiła w Berlinie po rzucie na rekord świata, ale fatalnie skręciła staw skokowy i musiała zakończyć sezon.

"Jak zobaczyłam wynik na tablicy, to ciągle powtarzałam sobie w duchu: +Anita, tylko nie skacz+ i w inny sposób okazałam swoją radość. Na pewno noc będzie długa" - przyznała.

Niedosytu nie czuła - zrobiła swoje, poprawiła przecież rekord Polski. "Gdyby tak się nie stało, na pewno miotałyby mną inne uczucia. Wiem, że kibice liczyli na złoto, ale ja nie odpuściłam i uważam, że jest dobrze" - dodała.

Chwilę po konkursie Włodarczyk stanęła na podium. Srebro wręczyła jej zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich Irena Szewińska.

To był trzeci krążek wywalczony przez polską ekipę. Wcześniej po złoto w rzucie młotem sięgnął Paweł Fajdek (Agros Zamość), a srebro zdobył w rzucie dyskiem Piotr Małachowski (WKS Śląsk Wrocław).

Poprzedni najlepszy wynik w karierze Włodarczyk 78,30, będący wówczas rekordem globu, podopieczna Krzysztofa Kaliszewskiego uzyskała 6 czerwca 2010 roku w Bydgoszczy.

Pochodząca z Rawicza zawodniczka zaczęła - tak jak zapowiadała - spokojnie, na zaliczenie. Po pierwszej kolejce odległością 70,75 była nawet ostatnia. To następne próby miały dać jej miejsce na podium - i tak się też stało.

Już w drugim podejściu uzyskała 74,21, co przesunęło ją na czwartą pozycję. Na prowadzeniu była faworytka konkursu. Rosjanka miała wówczas 77,58, ale to w żaden sposób nie zdeprymowało Polki.

Włodarczyk weszła do koła, zakręciła i... 77,79. Na półmetku prowadziła. Założyła bluzę z kapturem, a trener na trybunach siedział z mocno zaciśniętymi kciukami. W tym momencie na stadionie pojawił się Tomasz Majewski. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą podszedł do Włodarczyk, poklepali się po plecach i rzekł "do roboty".

Łysenko nie miała zamiaru się poddawać, zwłaszcza że cały stadion gorąco ją dopingował. To pomogło. Rosjanka osiągnęła 78,80, poprawiając rekord mistrzostw świata, który od czterech lat należał do... Włodarczyk. To było tylko 62 cm mniej od rekordu globu Niemki Betty Heidler.

Kolejna próba należała do Włodarczyk. Weszła do koła. Odetchnęła głęboko, złapała młot dwoma rękoma. Zakręciła, a sprzęt leciał... Wylądował na 78,46 m. Polka z uśmiechem na ustach podniosła kciuk do góry, bo taka odległość oznaczała rekord kraju, nie dawała jednak zwycięstwa. Dlatego też udała się do barierki, gdzie czekał na nią Kaliszewski. Zawodniczce warszawskiej Skry nie udało się już poprawić, ale i tak się cieszyła. Podeszła do triumfatorki, obie mocno się uściskały i pobiegły po swoje flagi.

Łysenko, która obroniła tytuł, ma w karierze czarną kartę. Za stosowanie niedozwolonych środków zdyskwalifikowano ją na okres dwóch lat (15.7.2007 - 14.7.2009). Anulowano też wszystkie jej rezultaty uzyskane od dnia wykrycia dopingu w organizmie. W 2010 roku zdobyła srebro mistrzostw Europy, a rok później została mistrzynią świata. Zdobyła złoto igrzysk w Londynie, ustanawiając rekord olimpijski 78,18. Włodarczyk była druga.

 

« 1 »