Ludzie, którzy jako pierwsi wprowadzili nową sex-edukację byli pedofilami. W ich interesie było, by traktować dzieci jako "miniaturowych dorosłych". To oni dali im prawo do kontaktów seksualnych - pisze Mirriam Grossman.
Kiedyś, lekcje typu sex-edukacja, były po prostu lekcjami biologii. Uczniowie uczyli się zasad życia i dzięki nim poznawali, że seks jest częścią czegoś większego – małżeństwa. Nauczyciele tłumaczyli, że takie traktowanie seksu jest moralnym i zdrowym sposobem na życie.
Wtedy właśnie uczniowie bez problemu rozumieli, że kobieta i mężczyzna różnią się od siebie. Że ich jedność jest unikalna, różna od każdej innej relacji. Nie trzeba było nikomu mówić, że chłopcy wyrosną na mężczyzn, a dziewczyny na kobiety.
Niektóre zachowania nie były traktowane jako normalne, ci, którzy je praktykowali, potrzebowali pomocy. Niewinność dziecka była najcenniejsza.
Coś jednak się zmieniło.
Teraz mamy w pełni "kompleksową sex-edukację". Uczniowie dowiadują się o identyczności, gender, dyskryminacji. Teraz dzieci w szkole uczą się o tym, że są "seksualne" od urodzenia. I że czas na rozpoczęcie aktywnego życia seksualnego nadchodzi wtedy, kiedy one będą na to gotowe. Mówi się im, że mają prawo do przyjemności, kontroli nad liczbą urodzin i aborcji.
Terminów "mąż" i "żona" używa się w stosunku do par tej samej płci. Nikogo się nie osądza, bo to po prostu jest zabronione.
Na lekcjach biologii uczniowie nie dowiedzą się już o podstawach życia. Mówi się im o różnych formach "ekspresji seksualnej", plusach i minusach środków antykoncepcyjnych, aborcji i szkodliwości stereotypów związanych z gender.
Gender skomplikowało wszystko. Chłopiec może stać się mężczyzną, kobietą, czy kimś całkiem innym. Dziewczyna może myśleć, że została stworzona w niewłaściwym ciele i właśnie dlatego ma prawo do usunięcia swoich piersi. To jest normalne. Tego uczą się dzieci.
Niewinność dzieci? Zapomnijmy o tym! Materiały przygotowywane dla dzieci sprawiają, że wielu dorosłych czuje się niekomfortowo. Na stronie internetowej dla uczniów nie ma żadnego tabu. To, co kiedyś nazywano zachowaniem dewiacyjnym, teraz uważa się za dobre.
"Seks" rozpoczął się jako ruch społeczny i nadal pozostaje ruchem społecznym. Jego celem jest, aby uczniowie byli otwarci na wszelkie formy ekspresji seksualnej. Chodzi o zmianę społeczeństwa.
Nie trzeba być lekarzem, aby zrozumieć zagrożenia związane z tą ideologią. Wszystko, czego potrzebujesz, to zdrowy rozsądek. Mimo że założyciele edukacji seksualnej już nie żyją, ich wizja jest aktualna i ma się dobrze. Obowiązek walki z nią spoczywa na barkach każdego odpowiedzialnego dorosłego.
Tekst jest fragmentem książki Mirriam Grossman "You’re Teaching My Child What?" (Uczysz moje dziecko, czego?). Książka jest historią sex-edukacji.
jj /lifesitenews.com