Za współpracę z partyzantami 4 lipca 1943 r. Niemcy spalili żywcem dwadzieścia jeden osób, równie bestialsko zamordowali kolejne dwadzieścia dwie. Już tylko kilka osób pamięta tamte chwile.
Akcję pacyfikacyjną okupanci rozpoczęli już od wczesnych godzin rannych otaczając wojskiem całą wieś. – Mieli przygotowane lity z nazwiskami, tych, którzy wspomagali partyzantów. Niektórym udało się uciec do lasu lub skutecznie ukryć, ale były to tylko jednostki. Wiele osób hitlerowcy rozstrzelali podczas prób ucieczki na polach lub w lesie. Tak zginął mój ojciec i brat – opowiada pan Aleksander. Po zrewidowaniu całej wioski w jednej ze stodół zamknięto dwie rodziny Skrzydłów i Góreckich oraz inne osoby wykazane na liście. – Jak opowiadali naoczni świadkowie, Niemcy dla pozoru pociągnęli serią z automatu po stodole, ale i tak tam pozostali żywi ludzie, matki z małymi dziećmi. Potem spalono ich żywcem. W płomieniach zginęło dwadzieścia jeden osób. Kolejne dwadzieścia dwie zostały zastrzelone lub zamordowane w bestialski sposób podczas całej akcji – dodaje ze wzruszeniem dawny mieszkaniec Boru. Ciała ofiar Niemcy nie pozwolili pochować na cmentarzu ale w pobliskim lesie, gdzie dziś stoi pomnik upamiętniający tamte wydarzenia. – Mimo zakazu pochowano zabitych z wielkim szacunkiem w przygotowanych szybko trumnach. Dzięki temu po wojnie można było ekshumować ciała i przenieść na parafialny cmentarz. Jednak dla nas to właśnie to miejsce jest pomnikiem tamtej tragedii. Tu na tej tablicy wiele osób ma swoich najbliższych – dodaje.
Mimo upływu lat mieszkańcy Boru Kunowskiego oraz okolicznych wiosek gromadzą się na uroczystościach upamiętniających poległych bohaterów by przekazywać młodym jak wielka była ofiara ponoszona za wolność Ojczyzny.
ks. Tomasz Lis