Zawołałem: „Ufam Ci Panie!”. To odmieniło moje życie.
Jestem dwudziestokilkuletnim mężczyzną. Wychowałem się w normalnej, katolickiej, bardzo kochającej rodzinie. Od dziecka nie brakowało mi niczego, zarówno jeśli chodzi o czas i miłość rodziców, jak również dobra materialne, oczywiście w ramach rozsądku. Moi rodzice są praktykującymi katolikami i zawsze chodzili ze mną do kościoła, aczkolwiek nie powiedziałbym, że Bóg w naszym domu zawsze był na najwyższym miejscu. Był raczej rodzajem tradycji i występował głównie w postaci niedzielnych i świątecznych Mszy świętych oraz codziennej modlitwy. Moi rodzice żyli według Jego zasad, ale brakowało trochę więzi. Typowy przypadek.
Od najmłodszych lat czułem, że Bóg istnieje. Bez oporów zwracałem się do Niego w modlitwie prosząc o różne rzeczy – od tych najdrobniejszych, po te najpoważniejsze. Czułem, że jest to moc, która wykracza poza nasze ludzkie rozumowanie. Niejednokrotnie czułem również Jego działanie w moim życiu, gdy szczerze prosiłem - pomagał mi, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że On istnieje, i że warto się do Niego zwracać.
Niestety traktowałem tę relację jednostronnie, tzn. ja się zwracałem do Pana, On mi pomagał, ale Jego zasady były dla mnie za ciężkie, odstające od rzeczywistości. Od bardzo młodego wieku pociągał mnie alkohol w dużych ilościach, który stał się jedną z moich słabości. Drugą były kobiety. Już w wieku gimnazjalnym zacząłem się interesować ich ciałem, a także swoim, i tu objawiała się moja trzecia słabość – masturbacja. Czas mijał, a ja tylko głębiej brnąłem w swoje słabości, tym bardziej, że życie układało mi się bardzo dobrze. Oczywiście były problemy, ale przeważały sukcesy i spełnianie kolejnych marzeń i celów. Dobre oceny w szkole, wymarzone studia. Rodzice byli ze mnie bardzo dumni.
Z czasem przyszła również inicjacja seksualna z moją ówczesną dziewczyną oraz wspólne mieszkanie. Myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi – pozorne szczęście zasłaniało mi oczy i nie pozwało dostrzec, że balon zaraz pęknie.
Nie powiedziałbym jednak, że byłem złym dzieckiem. Dziewczynę traktowałem bardzo poważnie, był to wieloletni związek z perspektywą małżeństwa w przyszłości, zawsze starałem się również być dobrym człowiekiem. Wielokrotnie rozważałem decyzję o zaprzestaniu seksu przedmałżeńskiego, co przez pewien czas nawet mi się udało. Miałem duże wyrzuty sumienia z powodu tego, co robiłem i czułem potrzebę szukania Boga. Nie chciałem nikogo skrzywdzić. Brakowało mi jednak zdecydowanie wiedzy o konsekwencjach, dojrzałości, mądrości życiowej, a przez to również odpowiedzialności.
Balon pękł. Mimo starań, z dziewczyną przestało się układać – zamieszkaliśmy oddzielnie, rozstaliśmy się. Przeświadczony o swoich ogromnych możliwościach na studiach, wziąłem na siebie zdecydowanie za dużo obowiązków, których, przy kumulacji innych czynników, nie potrafiłem udźwignąć. Dały o sobie znać nieprzespane noce (spanie uważałem za stratę czasu – chcąc być najlepszy na każdym polu, rezygnowałem z wystarczającej ilości snu) i wypity podczas młodości alkohol, który nadszarpnął mój układ nerwowy.
Popadłem w chorobę natury neurologiczno-psychiatrycznej, nie potrafiąc udźwignąć kumulacji tego wszystkiego. Wziąłem przerwę od studiów. Zacząłem się leczyć.
Na początku nie było łatwo, ale właśnie wtedy bardzo zbliżyłem się do Boga, choć, po części przez moją chorobę, a po części przez brak doświadczenia, rozumiałem Go bardzo opacznie. Najważniejsze jednak było to, że szczerze i pełen świadomości tego co robię, zawołałem: „Ufam Ci Panie!”. To odmieniło moje życie.
Po roku, przy ogromnym wsparciu rodziców, Boga i wspaniałych lekarzy powróciłem na właściwe tory, co dla mnie jest cudem. Wróciłem na studia, zacząłem krok po kroku odbudowywać to, co zostało mi dotychczas dane. I oczywiście starałem się dbać o moją więź z Bogiem.
Dziś od mojego największego dołka w życiu mija kilka lat. Nadal jestem na lekach, ale czuję się i jestem w 100% normalnym, zdrowym człowiekiem. Studiuję, realizuję się, spełniam swoje pasje. Mam wspaniałą rodzinę i przyjaciół, i z wielkim optymizmem patrzę w przyszłość i wręcz nie mogę się doczekać tego, co przyniesie. A wszystko dlatego, że teraz nie tylko w Niego wierzę, ale wierzę też Jemu. I nie boję się. Dodam, że poznawanie Boga bardzo mnie wciągnęło, stało się moją kolejną pasją.
Z dawnych słabości, mimo ciągłej walki, pozostała mi tylko ta nieszczęsna masturbacja, która oddala mnie od Pana. Nie oznacza to oczywiście, że nie mam innych grzechów, ale ten denerwuje mnie najbardziej. Ale pracuję nad sobą i nie poddam się. Proszę o modlitwę o moją czystość. Z góry dziękuję i pozdrawiam!
PS. Młodzi – nie bójcie się Jemu zaufać, on Was na pewno nie zawiedzie i wniesie dużo spokoju do Waszego życia, poza tym to zawsze Wy dokonujecie wyboru, więc w każdym momencie będziecie mogli powiedzieć „stop”, jeśli nie będziecie się dobrze z tym czuli. Rodzice – rozmawiajcie ze swoimi dziećmi, bo choć wydają się takie dojrzałe, odpowiedzialne i rozsądne, to często, nie z ich winy zresztą, brakuje im doświadczenia i wiedzy o konsekwencjach czynów.